MÓWIMY O FIKCJI? ROZMOWA Z MICHAŁEM BORCZUCHEM O "WARANACH Z KOMODO"

„Warany z Komodo” - filmowy debiut Michała Borczucha to hybryda dokumentalnej obserwacji, spontanicznych improwizacji i fikcji budzącej skrajne emocje. Film za kilka dni będzie miał międzynarodową premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dokumentalnych Doclisboa w Portugali. O innym postrzeganiu świata z reżyserem filmu rozmawiała Barbara Rusinek.

„Ja wiem, że wszystko, co robimy jest dobre, tylko jeszcze nie rozumiem, po co.” – To słowa Agaty, mamy filmowego Franka. Od lat odnosi Pan sukcesy w teatrze, po co zrobił Pan ten film?

Mimo pracy w teatrze, zawsze chciałem zrobić film. Te dwa media mają części wspólne, jednak na poziomie realizacyjnym i pod względem przekazu stają się czymś zupełnie innym. Tworząc „Warany z Komodo” chciałem połączyć dwa tematy, którymi akurat w tamtym okresie żyłem. Z jednej strony zależało mi na tym, aby pokazać inne spojrzenie na rzeczywistość, którego doświadczyłem współpracując z grupą autystów z podkrakowskiej Farmy Życia przy spektaklu w Łaźni Nowej. Z drugiej natomiast, chciałem stworzyć fabułę, która stanowiłaby pewnego rodzaju przypowieść o rodzicach, którzy z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu składają swoje dziecko w ofierze. Film powstał z potrzeby zderzenia ze sobą tych dwóch wątków – dokumentalnej obserwacji podopiecznych Farmy z fikcyjną przypowieścią, która jest próbą zadania pewnego filozoficznego pytania.

Dlaczego postanowił Pan zderzyć ze sobą akurat te dwa motywy?

Dla mnie w motywie składania ofiary z człowieka jest jakaś tajemnica. Jeżeli wyciągnie się go z kontekstu religijnego, w jakim pojawia się najczęściej, to zaczynamy myśleć o pewnego rodzaju patologii albo rzeczywistości, która jest przesunięta względem normy – społecznej czy też obyczajowej. Praca z autystami, której doświadczyłem, nie polegała na medycznym wchodzeniu w problem, lecz na próbie zbliżenia się do ich, całkowicie odmiennego sposobu postrzegania świata. Logika funkcjonowania osób z autyzmem jest przesunięta. Dlatego też wydało mi się, że zderzenie tych dwóch światów będzie czymś, co wzajemnie się dopełni. Miałem wrażenie, że dzięki takiemu zestawieniu, motyw złożenia ofiary nie będzie rozważany pod kątem religii czy patologii, tylko pewnego rodzaju filozoficznej refleksji.

Oglądając film miałam wrażenie, że również w wątku chłopców z Farmy Życia pojawia się trudny czy wręcz niemożliwy do zrozumienia motyw patologicznej relacji rodzice – dziecko. W jednej ze scen opiekun z Farmy mówi chłopcu, że rodzice go odrzucili, w ogóle się nim nie interesują.

To też jest dobra interpretacja. Ja sam nie jestem rodzicem, ale wśród rodziny i przyjaciół obserwuję relacje rodzice - dziecko. Mówi się o instynkcie rodzicielskim, czymś co wychodzić poza kategorie logiki i intelektu. W przypadku rodziców osób autystycznych i autystyków funkcjonujących na pewnym marginesie, wydaje się, że ta instynktowna relacja jest zachwiana, zakłócona. Nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Może dlatego, że choroba i osoby chore często są eliminowane z życia społecznego, niewidoczne, przynajmniej w polskiej rzeczywistości. Faktycznie te dwie historie spotykają się na poziomie odrzucania czegoś, funkcjonowania poza normą.

W filmie jest kilka rozmów autystów, które są całkowicie improwizowane, mają charakter dokumentalny. Oglądając te materiały w montażowni zauważyłem, że w rozmowach autystów jest jakaś wewnętrzna logika, tyle że osoby zdrowe nie mają do niej łatwego, oczywistego dostępu. Zależało mi na tym, żeby widz nie miał łatwego dostępu również do decyzji Franka i Agaty, rodziców którzy z tylko sobie znanego powodu decydują się złożyć syna w ofierze. Chciałem aby sprawa zabicia swojego dziecka pozostała w sferze niedopowiedzenia, na poziomie mitycznym.

Mówi Pan o tajemnicy, niemożności zrozumienia. A jak przebiegała współpraca Pana i aktorów z chłopcami z Farmy?

Dzięki temu, że 2 lata wcześniej pracowaliśmy razem przy spektaklu i zdążyliśmy się poznać przed rozpoczęciem zdjęć to mieliśmy już oswojoną płaszczyznę porozumienia. Nie potrzebowaliśmy czasu na poznawanie się i rozpędzanie do wspólnej pracy. Dzięki zbudowanemu wcześniej zaufaniu bardzo szybko i łatwo byliśmy w stanie wejść w tę nową sytuację. Aktorzy i autycy mogli skupić się przede wszystkim na próbie znalezienia wspólnego tematu w ich improwizacjach. Sytuacja na planie czasami była trudna, bo aktorzy mieli poczucie, że idąc za intuicją i skojarzeniami narzucanymi przez historię złożenia ofiary, w improwizacjach wchodzą w dość niebezpieczne sfery, dotykają prywatności i emocji autystów. Kilka tych scen znalazło się w filmie, ale to były trudne momenty. Mnie i aktorom łatwo było przyjąć umowność fabuły, natomiast dla osób autystycznych jest to o wiele trudniejsze. Jeśli był jakiś problem w naszej współpracy, to leżał on właśnie w pytaniu - na ile jesteśmy w stanie opowiedzieć autystom, o czym jest robiony przez nas film. Tym bardziej w „Waranach…” miało być dużo przestrzeni do dokumentalnych poszukiwań.

Jakie pytania zadawali Panu autystycy przedstawieni w filmie?

Interesowały ich relacje głównych bohaterów. Ich pytania były bardzo konkretne, np. dlaczego i jak długo Franek jest z Agatą, gdzie pracują, jak żyją. Zależało im na tym, aby poznać świat bohaterów i chyba kręciło ich to, że uczestniczą w wymyślaniu fikcyjnej historii. Żaden z nich nie zapytał o sens i powód złożenia ofiary, co bardzo mnie ucieszyło, bo nie chciałem skupiać się na powodzie tego aktu, lecz na nim samym.

W filmie znalazła się scena warsztatów terapeutycznych, które sprawiają wrażenie odgrywanego przez chłopców, ich własnego przedstawienia. Czy była to jedna z inscenizacji zrealizowanych tylko na potrzeby filmu, czy w Farmie odbywają się tego typu terapie?

Ta scena miała dość proste założenie. Autystycy dostali podstawowe informacje o relacjach łączących wymyślone postacie: Feliksa, Franka i Agatę. Naładowani tymi informacjami chłopcy weszli w improwizację - sytuację odtworzenia terapii, która odbywa się w Farmie. Przedstawiona terapia od początku była umowna, ponieważ nie brał w niej udziału żaden terapeuta ani opiekun. Improwizując scenę terapii, do której dołączają aktorzy, chłopcy zaczęli nakładać na fikcyjną historię zachowania ze znanej sobie rzeczywistości. Dlatego też jeden z autystów sam podejmuje rolę terapeuty, co wyniknęło całkowicie naturalnie i niezamierzenie. Ich emocje zaczęły krążyć wokół fabuły i przedstawionych im wcześniej postaci. Chłopcy weszli w świat fikcji jednocześnie mieszając go z rzeczywistością, co słychać w filmie kiedy jeden z nich raz zawraca się do aktora jego prawdziwym imieniem, raz imieniem jego bohatera. Dla osoby autystycznej granica teatru czy kina i rzeczywistości jest trudno uchwytna, chłopcy odgrywali terapię i byli w niej jednocześnie. Scena-terapia trwała około godziny, przy jej realizacji obecna była opiekunka z Farmy, która później uświadomiła nam jak wiele rzeczy z prawdziwych zajęć chłopcy przenieśli do swojej improwizacji.

Czy po realizacji filmu, a wcześniej spektaklu z udziałem autystyków usłyszał Pan od ich opiekunów jak te doświadczenia wpłynęły na chłopców?

Bohaterowie jeszcze nie widzieli filmu, jesteśmy umówieni na wspólny seans i rozmowę po nim. Myślę, że dopiero wtedy opiekunowie wyrażą swoje zdanie. Po spektaklu, nad którym pracowaliśmy wcześniej, ja i mój zespół usłyszeliśmy od terapeutów, że wykonaliśmy dobrą, potrzebną pracę. Co dla mnie oznacza, że chociaż angażując autystyków do sztuki czy filmu zbliżam się do granicy ich intymności, wzbudzam silne emocje, to jest to dla nich wartościowe. Potraktowanie ich serio i wciągnięcie w nowy dla nich świat dało im przestrzeń, której wcześniej nie mieli. Opiekunowie stwierdzili, że to doświadczenie sprawiło chłopcom nie tylko przyjemność, ale też dało poczucie wolności, którego wcześniej w takiej formie nie mieli okazji poznać.

Miał Pan już okazję porozmawiać o filmie z widzami niezaangażowanymi w projekt. Jakie były ich uwagi i refleksje?

Dostałem różne opinie. Usłyszałem, że mój film jest zabawny, ale również, że problematyzuje temat relacji rodzice – dzieci, otwiera niepokojącą przestrzeń metafizyczną. Niektórzy widzowie czują się zagubieni jego hybrydyczną formą, wymieszanie inscenizacji, scen dokumentalnych i fabularnych sprawia im trudność w interpretacji. Inni widzowie odczytują film dokładnie takim, jakim został pomyślany i dla nich brak linearności fabuły nie stanowi przeszkody. Zdaję sobie sprawę, że „Warany z Komodo” to film trudny, bo jest pozbawiony elementów, do których widzowie są przyzwyczajeni, wielu rzeczy nie dopowiada, nie wyjaśnia, ale takie było założenie. Tak w filmie, jak i w teatrze interesuje mnie uruchamianie pewnych tematów i światów, ale nie stawianie tez. Zawsze, jako reżyser i widz bardzo cenię sobie wolność odbioru i przyjemność zanurzania się w coś, co nie jest jednoznaczne.

Dlaczego akurat „Warany z Komodo”? Skąd pomysł na taki tytuł?

Pomysł pojawił się podczas montażu, który był dla mnie bardzo ważnym etapem tworzenia tego filmu. Początkowo planowałem inny tytuł, ale nie chciałbym wprowadzać dodatkowego zamieszania i zdradzać jak brzmiał. W montażowni gdzie razem z Beatą Walentowską pracowaliśmy nad ostatecznym kształtem filmu, wychwyciliśmy „warany” z jednej improwizacji, w której mały Franek i Kamil, chłopiec z Farmy, rozmawiają o zwierzętach, m.in. o waranach z Komodo. I ja, i Beata uznaliśmy, że to będzie idealny tytuł, najbardziej adekwatny do formy jaką przybiera ten film. Mam na myśli jego hybrydyczność, ale też przestrzeń instynktów, które porusza. Dla mnie tytuł „Warany z Komodo” opisuje wszystkich bohaterów tego filmu.