„NAWET NIE WIESZ, JAK BARDZO CIĘ KOCHAM“ – KAMERALNE KINO PAWŁA ŁOZIŃSKIEGO
W najnowszym filmie Pawła Łozińskiego od początku do końca widzimy tylko twarze trójki bohaterów: matki, córki i terapeuty. Wnętrze gabinetu psychoterapeutycznego jest minimalistyczne, tak aby nikogo nie rozpraszało, nie dopowiadało nic ponad to, co trzeba. Na tej kameralnej scenie rozgrywa się cały dramat.
Po raz kolejny Paweł Łoziński udowadnia, że jest mistrzem w budowaniu „prostych” opowieści, utworów, które nie potrzebują wizualnych fajerwerków, aby widz mógł się w pełni przejrzeć, zobaczyć siebie w filmowej historii. Podwórko w filmie „Taka historia” i „Siostry”, wnętrze własnego mieszkania w filmie „Pani z Ukrainy”, oddział onkologiczny w „Chemii” czy klaustrofobiczny kamper, którym reżyser wraz ze swoim ojcem, również twórcą filmowym, wyruszają w podróż do Paryża – przestrzenie dokumentów Łozińskiego są symboliczne, liczą się problemy i sprawy dotykające uniwersalnych prawd i więzi międzyludzkich.
W „Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham” Hania i Ewa, matka i córka, przychodzą do terapeuty, aby rozwiązać swój problem, dzięki terapii chcą znaleźć wspólny język. Krok po kroku śledzimy terapeutyczny proces. Zaczyna córka, mówi o ciężkiej guli w gardle, którą czuje, kiedy matka jest blisko. Potem głos zabiera matka, dowiadujemy się, że przyszła tu przede wszystkim dla córki. Terapeuta czeka i słucha, a kiedy już zaczyna mówić, ustala kontrakt terapeutyczny, zadaje podstawowe pytanie: dlaczego Panie tu przyszły? Po tym jak zostaje ustalany cel, może rozpocząć się terapeutyczny dialog.
Film Łozińskiego opowiada o psychoterapii, możemy przyjrzeć się z bliska pracy terapeuty, osoby, która pomaga, uzbrojona w empatię, cierpliwość i skupienie. Nie jest sędzią, nie stawia się po którejś ze strony, jest sługą twórczego dialogu. Tłumaczy emocje, ubiera je w słowa. Bez niego rozmowa matki i córki nie miałaby sensu. Profesor de Barbaro czujnie chwyta słowa kobiet, daje czas bohaterkom, aby się im przyjrzały, ewentualnie wycofały, zrozumiały, że mogą swoją mową ranić. Wszystko po to, aby słowem dokładnie oddać uczucia, które kryją w sobie. Oglądając film dochodzimy do wniosku, że emocja nienazwana, niewypowiedziana nie może być prawidłowo odczytana przez drugiego człowieka.
Ale nie można powiedzieć, że dokument Łozińskiego jest reklamą psychoterapii. Terapia filmowa jest dla dokumentalisty pretekstem do pokazania poruszającej opowieści o ludziach uwikłanych w negatywną pętlę uczuć. Opowiadając o innych, film mówi nam dużo o nas samych, o naszych emocjach i uczuciach. Historie poruszane przez bohaterki są uniwersalne. „Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham” – tytuł filmu, zdanie, które pada z ust matki, z jednej strony jest miłosnym wyznaniem, z drugiej strony niesie ból, daje poczucie natłoku, ciężaru matczynych emocji. Stan i sytuacje, w których znalazły się bohaterki, są bardzo dobrze nam znane, każdy może się z kobietami utożsamiać, nie pozostajemy wyłącznie biernymi świadkami, ale sami doświadczamy mocy psychoterapii.
W tym wszystkim pomaga ascetyczna forma, będąca symbolicznym tłem dla głównego dramatu. Bliskie portrety Kacpra Lisowskiego skupione na twarzach bohaterów, montaż Doroty Wardęszkiewicz podporządkowany naturalnemu rytmowi terapii - ten wyczuwalny od pierwszych kadrów minimalizm i precyzja daje nam poczucie, że nic ważnego nie zostało tu przeoczone.
„Nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham” to kolejny film Pawła Łozińskiego, który odsłania terapeutyczną siłę filmu dokumentalnego, a jednocześnie – zwłaszcza, gdy przypomnimy sobie poprzedni film reżysera „Ojciec i syn” – uzmysławia nam, że kamera nie zawsze może zastąpić tego trzeciego, czyli prawdziwego, wykwalifikowanego terapeuty. W „Ojcu i synu” Łoziński skierował kamerę na siebie i swojego ojca. Dwóch wybitnych dokumentalistów, dwie silne osobowości ruszają w podróż z Warszawy do Paryża, podróż, która ma być ich wspólną terapią. Ale artystyczny sukces filmu nie gwarantował tego, że twórcy rozwiążą swoje wspólne problemy. W rezultacie powstały dwa osobne filmy – jeden ojca, drugi syna. I dlatego w swoim najnowszym filmie Paweł Łoziński nie stawia się na pozycji terapeuty, tę rolę zostawia prawdziwemu specjaliście.
Daniel Stopa