WYWIAD Z MACIEJEM CUSKE, REŻYSEREM FILMU "DALEKO OD MIASTA"

W „Daleko od miasta” Macieja Cuske sielankowa atmosfera wsi i pasja tworzenia łączą się z refleksją na temat dojrzewania, związanego z pierwszymi pytaniami zadawanymi sobie i światu. Z reżyserem dokumentu rozmawiał Bolesław Racięski.


W „Daleko od miasta” Macieja Cuske grupka chłopców (w tym Staś – syn reżysera) wyjeżdża na wieś, by podjąć się próby realizacji filmu fabularnego. Bohaterowie pomysłów mają mnóstwo, toteż przed kamerą pojawiają się między innymi tajemniczy morderca, umierający właściciel ziemski, a nawet odrażający potwór, napadający na Bogu ducha winną starszą panią. Chłopcy, swobodnie wymieniając się zadaniami operatora, reżysera i aktorów, dzielnie zmagają się z filmowym medium, wcielając w życie kolejne idee. W wolnych chwilach rozmawiają o przyszłym życiu (jeden chce być hollywoodzkim reżyserem, inny wziętym prawnikiem), dzielą się przemyśleniami na temat otaczającej ich rzeczywistości, mówią o swoich wątpliwościach i nadziejach. 




Bolesław Racięski: Kolejny raz, po „Pamiętaj abyś dzień święty święcił”, kieruje pan kamerę na członka swojej rodziny. Skąd taka decyzja?

Maciej Cuske: To nie jest film o moim synku, raczej o małej grupce kolegów, typowych dzisiejszych chłopcach. Chciałem nim wrócić do własnego dzieciństwa, do lata, które kiedyś tak mocno przeżywałem. Próbowałem przypomnieć sobie moment, kiedy po raz pierwszy zaczynałem poważniej zastanawiać się nad życiem. Pomyślałem, że Staś i jego koledzy są właśnie świetnym pretekstem, by o tym wszystkim opowiedzieć. To, że robią od jakiegoś czasu własne amatorskie filmy natchnęło mnie, by zabrać ich na wakacje w odległe miejsce bez telewizji, internetu i zmobilizować do wspólnej zabawy i pracy. Cieszę się, że zdążyłem zarejestrować ten moment ich życia. 


Wyobrażam sobie, że Staś jest przyzwyczajony do uzbrojonego w kamerę taty, ale jak na perspektywę bycia nagrywanym zareagowali pozostali bohaterowie? 

M. C.: Trochę tak, jak wszyscy inni bohaterowie moich poprzednich filmów, czyli nie było łatwo, szczególnie na początku. A może rzeczywiście było to trochę trudniejsze? Czterech chłopców przed kamerą, dorosły tata kolegi przy dość intymnych czasem rozmowach - to czyniło sytuację wyjątkową. Często rozpoczynało się głupawką, śmiechami, czasem lekkim udawaniem naturalności. Czekałem, aż to wszystko się uspokoi i w pewnym momencie włączałem kamerę. Zaskoczyło mnie, że gdy już rozpoczynali na poważnie rozmowę, to zupełnie o mnie zapominali, przynajmniej dopóki nie wyczerpali tematu. 


W „Daleko od miasta” zza kamery rozmawia pan z bohaterami i innymi mieszkańcami wioski. Jednak pod koniec filmu zaznacza pan swoją obecność w sposób nietypowy – każąc chłopcom powtórzyć jedną ze scen powstającego dokumentu. Nie jest zaskoczeniem, że dokumentalistom zdarza się ingerować w to, co rejestrują, ale skąd decyzja, by taki zabieg ujawnić?

M. C.: Właściwie realizując film nie miałem zamiaru się ujawniać. I długo w montażu nie wykorzystywałem swojej osoby. W pewnym jednak momencie spróbowałem wykorzystać te przypadkowo nagrane fragmenty ze swoimi reakcjami na filmowane sytuacje. Zobaczyłem, że dodają one filmowi pewnej wartości. Dzięki nim przestałem ukrywać, że to ja zabrałem chłopców na wakacje i że przyświecał mi konkretny cel. Chciałem chłopców czegoś nauczyć, chciałem, żeby coś fajnego przeżyli. To prawda, że korzystając z tego zabiegu odkrywam również proces tworzenia filmu, pokazuję swoje potknięcia, uwagi do bohaterów w trakcie kręcenia scen, a pod koniec wręcz narzucam bohaterom sposób zachowania, ale to objaw mojej szczerości. Film powstaje właśnie w taki sposób i delikatne odsłonięcie tego mechanizmu, mam nadzieję, nie zburzy wiary w prawdziwość i szczerość bohaterów. 


W pewnym momencie chłopcy mówią o swoim planowanym filmie, że „na pewno nie będzie to dokument”. Czy pana nie kusi pomysł wyreżyserowania fabuły? W końcu ma pan już jedną na koncie - nakręcony razem z Marcinem Sauterem film „I co wy na to, Gałuszko?”

M. C.: Mam nadzieję, że będę mógł nakręcić jeszcze te filmy dokumentalne, które krążą mi po głowie oraz te, które gdzieś na mnie czekają. Realizacja dokumentu przypomina mi  niezależną produkcję. Dysponuję niewielkim budżetem, do pomocy mam kilkuosobową ekipę, staram się, by nikt mi niczego nie narzucał. Dobrze się w tym czuję, choć rzeczywiście piszę również scenariusz filmu fabularnego. Powstaje na podstawie prawdziwej historii, która mocno mnie poruszyła. Nie mogę jej opowiedzieć dokumentalnie, więc myślę, żeby zrealizować na jej podstawie fabułę. Poza tym razem z Marcinem Sauterem chcemy wrócić do naszej przygody z młodości i po latach wspólnie zrealizować kolejny film fabularny o nas samych, kiedy mieliśmy 20 lat.