CZWARTY DZIEŃ 53. KFF – KOLEJNE DOKUMENTY W KONKURSIE POLSKIM

Czwartego dnia 53. Krakowskiego Festiwalu Filmowego w Konkursie Polskim pokazanych zostanie kolejnych sześć dokumentów: „Campo di Fiori” Michała Nekandy-Trepki, „Rotem” Agnieszki Arnold, „Wyrzutki” Sławomira Grünberga i Tomasza Wiśniewskiego „Ojciec i syn” Pawła Łozińskiego, „Dziennik z podróży” Piotra Stasika, „Nowy sen – Krzysztof Warlikowski” Marcina Latałły, „Czasem śnię, że latam” Anety Popiel-Machnickiej . Zapra-szamy do czytania recenzji filmów, a także na projekcje do kin.


„Campo di Fiori”

Michał Nekanda-Trepka w „Campo di Fiori” dokonuje rozliczenia z jednym z największych wojennych mitów – karuzeli na Placu Krasińskich, która w dniu likwidacji getta warszawskiego nie przestała działać, akompaniując ludobójstwu lunaparkową melodią. Kontynuując temat rozpoczęty w „Karuzeli” z 1993 r., a także konsekwentnie podążając ścieżką dokumentowania losów Żydów podczas II wojny światowej, reżyser podejmuje wątek  polskiego grzechu zaniechania. Punktem wyjścia jest oczywiście tytułowy wiersz Czesława Miłosza, który jest także pierwszym narratorem filmu. Słowa jego utworu przeplatane są archiwalnymi zdjęciami z warszawskich ulic, te zaś sąsiadują ze współczesnym wizerunkiem stołecznych miejsc, z Placem Krasińskich na czele. Wśród narratorów znajdziemy także córkę Adiny Blady-Szwajgier, bohaterki wspomnianej „Karuzeli”, Wiesława Zdorta czy Marka Edelmana.
Ich wypowiedzi łączy jedno – zdumienie graniczące z niedowierzaniem. Niedowierzaniem w to, że w jedno wielkanocne popołudnie w jednym miejscu, podzielonym wzniesionym niedawno murem, piekło i raj mogły ze sobą sąsiadować. W ich wypowiedziach słychać wyrzuty sumienia, choć większość z nich podczas tych tragicznych wydarzeń była dziećmi. Słychać także rozczarowanie własnymi rodakami, którzy potrafili zignorować ludzki dramat i całkowicie poświęcić się beztroskiej zabawie.
Film Nekandy-Trepki nie jest może dokumentalnym wirtuozerstwem – stanowi przykład solidnego realizatorskiego rzemiosła, nie zaś arcydzieła. Dużo więcej dostrzec można jednak pod warstwą formalną. W „Campo di Fiori” każde ujęcie – współczesne czy archiwalne – przesycone jest historycznym smutkiem, pobrzmiewającym w szczerych wyznaniach narratorów. To obarczony niemałym ciężarem gatunkowym utwór, który stanowi bardzo ważny głos w coraz żywszej debacie o polskim udziale w wojennej zagładzie Żydów.

Dawid Myśliwiec

„Rotem”


Film Agnieszki Arnold przybliża nam sylwetkę człowieka, którego tak naprawdę większość z nas powinna znać. Jest to bowiem postać historyczna, bohater, któremu odwaga i determinacja pozwoliły przetrwać piekło. Symcha Rotem-Rajtajzer, pseudonim „Kazik” był żydowskim działaczem ruchu oporu i jednym z tych, którzy brali czynny udział w powstaniu getta warszawskiego. To między innymi dzięki niemu, udało się żydowskim bojownikom wyjść z płonącego getta, zabierając po drodze każdego napotkanego więźnia. Brał także udział w wojnie sześciodniowej i Jom Kippur. Jego biografia jest dramatyczna i pełna niebezpiecznych zwrotów akcji. Trudno nam sobie wyobrazić, że jeden człowiek mógł przeżyć tak wiele, zachowując przy tym pogodę ducha i radość życia. 
Symcha Rotem-Rajtajzer, dziś mieszka w Jerozolimie. Siedząc w swoim ogrodzie czasem z zadumą, a czasem z rozbawieniem opowiada o swojej młodości, której najlepszy okres przypadł na czas wojny. Nie boi się mówić o wydarzeniach bardzo bolesnych, o swoich wyrzutach sumienia i strachu, który mu towarzyszył. Jednocześnie z uśmiechem na twarzy opisuje dość groteskowe sytuacje, kiedy wchodzili do skrytego pomieszczenia przez drzwi od szafy czy chowali się w ubikacji publicznej. Walka była dla niego najważniejsza, za wszelką cenę chciał przeżyć i uratować innych. Choć jego bohaterstwo jest kwestią oczywistą, to reżyserka nie stara się budować mu pomnika, czy tworzyć mit. Daje jedynie wyraz swojej głębokiej fascynacji człowiekiem. Bo to nie wojna, nie holokaust jest tu najważniejszy a właśnie on i jego subiektywna relacja. Realizacja obrazu trwała dłuższy okres czasu. Widzimy na przykład bardzo ciekawą rozmowę o ucieczce z getta „Kazika” z Markiem Edelmanem, przeprowadzoną w 1997 roku. W filmie pojawiają się także materiały archiwalne z tamtego okresu, choć jak łatwo się domyślić, nie powstało ich zbyt wiele. Dodatkowo reżyserka posłużyła się ilustracjami, których autorką jest Agnieszka Polska. Wzbogacone oprawą muzyczną, w niezwykły sposób działają one na wyobraźnię widzów starając się oddać  emocje towarzyszące uczestnikom tamtych wydarzeń.

Magdalena Ciesielska

„Wyrzutki”

Czy można uwierzyć w coś tak strasznego jak Holocaust? W jaki sposób należy o nim mówić i go badać? Zbierać dokumenty z tamtych czasów? Rozmawiać z tymi, którzy jeszcze żyją i pamiętają II Wojnę Światową, za cenę niedociągnięć i omyłek ludzkiej pamięci? Samo podjęcie takiego zadania wymaga odwagi, którą wykazali się twórcy filmu „Wyrzutki”: Sławomir Grünberg i Tomasz Wiśniewski.
Autorzy robią tylko dwie rzeczy: pytają i słuchają. Co jakiś czas wspomnienia mieszkańców wsi Łapy (leżącej na trasie do Treblinki), stają się inspiracją dla animacji Stanisława Żywolewskiego. Ludzie, którzy wypowiadają się w filmie, dalecy są od sądów dotyczących ludzkiej moralności, Polaków, Żydów, Niemców. Dla nich istnieją pojedyncze osoby. Nie było w nich heroizmu ani tchórzostwa wtedy, nie ma w nich dumy czy wstydu teraz, przed kamerą. Jest natomiast współczucie, niewysłowiony smutek i zaduma nad historiami poszczególnych ludzi i nad przeszłością.
Bohaterowie mierzą się przede wszystkim z tym, że jako dzieci widzieli swoich rówieśników wyrzucanych przez okna pociągu przez własnych rodziców, którzy wiedzieli, że jadą na śmierć. Było to jedyne działanie, które dawało im szansę na przeżycie. Historia pokazana w filmie „Wyrzutki”, mała, lokalna, wręcz osobista, jest kolejną cegłą wmurowaną w fundament ludzkiej pamięci o Shoah.

Michał Kucharczyk 

„Ojciec i syn”

Łączy ich nazwisko, wykonywany z pasją zawód, ale i silna, skomplikowana więź, pełna resentymentów i niedopowiedzeń. Dwaj wybitni dokumentaliści, Marcel i Paweł Łozińscy, wyruszają samochodem w podróż po Europie. Dla ojca jest to powrót do miejsca urodzenia, dla syna – próba rozliczenia wspólnej przeszłości. Obaj próbują zarejestrować kamerą ten trudny dialog. Przed nami wersja Pawła Łozińskiego.

Opis z katalogu festiwalowego

„Dziennik z podróży”


Tadeusza Rolke, sędziwego mistrza polskiej fotografii, łączy z piętnastoletnim Michałem nie tylko typowa relacja nauczyciel – uczeń. Razem wyruszają w Polskę, by portretować mieszkańców małych miejscowości, a umieszczona w camperze ciemnia umożliwia im natychmiastowe wywoływanie zdjęć i obdarowywanie nimi przypadkowo spotkanych modeli. Dla chłopca jest to doskonała okazja, by poznać tajniki tradycyjnej fotografii. Dla obu bohaterów – szansa na przeżycie pięknej przyjaźni.

 Opis z katalogu festiwalowego

„Nowy sen – Krzysztof Warlikowski”

Stanisława Celińska w najnowszym filmie Marcina Latałły porównuje Krzysztofa Warlikowskiego do demiurga i to określenie wydaje się najlepiej definiować wydźwięk tego dokumentu. Postać jednego z najbardziej charyzmatycznych i najsłynniejszych polskich reżyserów teatralnych ostatnich dekad jest rzeczywiście magnetyczna – już pierwsze ujęcie filmu „Nowy sen – Krzysztof Warlikowski” pełne jest tajemniczego wdzięku, którym hipnotyzuje bohater. Z aparycją nieznanego dotąd członka Rolling Stones, nieco przygarbiony, z nieodłącznym papierosem, kultowy reżyser niespiesznie wykłada swoją wizję teatru, sztuki, życia po prostu.
Ale to jego aktorzy i współpracownicy mają tu najwięcej do powiedzenia. W filmie Latałły znajdziemy wszystkich ulubieńców Warlikowskiego: wspomnianą Celińską, Poniedziałka, Stuhra, Cielecką, Ostaszewską i Ferencego. A to przecież dopiero początek, bo usłyszymy też komplementy z ust Isabelle Huppert, a także scenografów i choreografów, którzy mieli zaszczyt pracować z mistrzem. Latałło przeplata te wypowiedzi fragmentami najznakomitszych spektakli z dorobku bohatera, co stanowi niewątpliwą wartość zarówno dla największych znawców jego twórczości, jak i tych, którzy nigdy nie mieli z nią kontaktu. I nawet jeśli „Nowy sen…” może wydawać się jedną wielką laurką dla Warlikowskiego, to jest laurką niezwykle wysmakowaną i kompletną. A przy okazji jest też świadectwem znakomitej kondycji współczesnego polskiego teatru.

Dawid Myśliwiec

„Czasem śnię, że latam”

Reżyserka Aneta Popiel-Machnicka stworzyła poruszający obraz młodej baletnicy Weroniki, którą poznajemy u progu wielkiej, międzynarodowej kariery. Kończy właśnie szkołę baletową w Polsce i wyjeżdża do Petersburga starać się o angaż w tamtejszym teatrze. Ma ogromny talent, jest pracowita i zdeterminowana, jednak to nie wystarcza  - są lepsi. Pomimo dużego zawodu, nie zniechęca się i wciąż dąży do perfekcji, stale przesuwając granice fizycznej wytrzymałości. 
Śledzimy losy Weroniki przez kilka kolejnych lat. Widzimy jej porażki i sukcesy. Balet jest sensem jej życia a ciężka praca jego nieodłącznym elementem. Ból fizyczny, zmęczenie i samotność to cena jaką dziewczyna musi płacić za spełnianie własnych marzeń. Zdążyła się już do tego przyzwyczaić, więc nie narzeka. Bardzo mało w filmie pojawia się scen z życia osobistego Weroniki, kilka rozmów telefonicznych z rodziną, wizyty u lekarzy, spotkanie z innymi młodymi tancerkami. Zawsze jednak głównym tematem jest taniec. W jej życiu bowiem, nie ma miejsca na nic więcej. Świat baletu, w którym mieszka Weronika przepełniony jest gracją, delikatnością i wzniosłością. Kamera wprowadza nas w sam jego środek, pozwalając zajrzeć za kulisy i z bliska przyglądać się pasji młodych sportowców. Widzimy wspaniałych tancerzy, których gesty są subtelne a jednocześnie pewne i dynamiczne.
Z drugiej strony łatwo zorientować się, że świat, w którym każdy dąży do perfekcji, sam idealny nie jest. Dostrzegamy jego brutalność i surowość. Wiemy również, że aby móc być częścią tej rzeczywistości trzeba poświęcić niemal wszystko, lecz nawet to nie gwarantuje osiągnięcia celu. Czasami jedna niewielka kontuzja, przeziębienie czy słabszy dzień może sprawić, że drzwi do tego świata zostaną na zawsze zamknięte.

Magdalena Ciesielska