WYWIAD Z JANEM P. MATUSZYŃSKIM – AUTOREM FILMU „DEEP LOVE”

Jan P. Matuszyński opowiada o swoim najnowszym filmie dokumentalnym, prezentowanym na 54. Krakowskim Festiwalu Filmowym – „Deep Love”. Zapraszamy do czytania.

 
Dawid Myśliwiec: Jak powstał pomysł nakręcenia filmu o Panu Januszu?

Jan P. Matuszyński: Pomysł powstawał stopniowo. Najpierw, za namową operatora Kacpra Fertacza, zgłosiła się do mnie producentka, Marta Łachacz. Opowiedziała mi o dwóch mocno zakręconych facetach – Arturze i Januszu, którzy chcą zrobić coś, czego nikt nie zrobił wcześniej, czyli powtórzyć ostatnie głębokie nurkowanie Janusza sprzed udaru. Artur „Siwy” Dąbrowski to nie tylko świetny nurek, ale także operator zdjęć podwodnych. Szukali kogoś, kto pomoże im udokumentować okoliczności nurkowania. Kacper miał zrobić zdjęcia „naziemne”, a Artur według pierwszego planu miał robić zdjęcia podwodne podczas nurkowania Janusza. Zdaje się, że przez chwilę myśleli nawet o tym, żeby zgłosić ten projekt do Studia Munka na „Pierwszy Dokument”. Wtedy pojawiłem się ja i okazało się, że ten temat to naprawdę duża sprawa, która wymaga poważnego filmu i dłuższego metrażu. Myśleliśmy wtedy o godzinnym filmie.
Pierwszym moim pomysłem było zrobienie filmu o tym, jak przyjaciel pomaga drugiemu w potrzebie. Jednocześnie już na pierwszym spotkaniu z Januszem, Asią i Arturem opowiedziałem im dlaczego mnie ta historia tak bardzo interesuje. Mój ojciec chrzestny, Rafał Chołda, był himalaistą, który zginął w 1985 roku, próbując zdobyć swój pierwszy ośmiotysięcznik, Lhotse. Spadł mniej więcej w tym samym miejscu co Jerzy Kukuczka cztery lata później. Zresztą Kukuczka był wtedy jego partnerem wspinaczkowym. Ja miałem półtora roku. Z chrzestnym mam może ze dwa zdjęcia. Moja rodzina żyła bardzo blisko ze środowiskiem śląskich himalaistów – Kukuczką, Hajzerem czy Wielickim. Przez to przesiąknąłem górami, ale też miałem szansę obserwować ludzi, którzy mierzą się z prawdziwym ekstremum. Ryzykują na maksa. Spotkawszy Janusza, uzmysłowiłem sobie szybko, że on robi właściwie to samo, co himalaiści. Jedyna różnica to kierunek – on schodzi jak najniżej.

Co czułeś, obserwując jego zmagania z własnymi ograniczeniami? Współczucie? Motywację?

Nie chciałem robić kolejnego filmu o niepełnosprawnym. Nie interesowało mnie też robienie filmu po prostu o nurkowaniu. Dla mnie to, co chciał zrobić Janusz, to piękny przykład, jak pomimo życiowej tragedii można zebrać się w sobie i dalej robić coś, co się kocha. Pamiętam jak przy którejś układce montażowej Iza Łopuch, producentka filmu ze strony HBO, powiedziała mi, że po obejrzeniu jej aż poszła w nocy pobiegać, takiego dostała pozytywnego kopa. Właśnie o coś takiego mi chodziło. Ma być ogień w oczach i motywacja do działania, a nie narzekanie.

W filmie dużo mówi się o tym, że stan Pana Janusza w każdej chwili może się znacznie pogorszyć. Nie bałeś się, że możesz stać się świadkiem śmierci swojego bohatera?

Dla nas, realizatorów filmu, było ważne, że mieliśmy czystą sytuację. Najpierw był pomysł, żeby Janusz wrócił do nurkowania i robił, to co zaplanował, a dopiero później pojawiła się możliwość zrobienia filmu.
Mieliśmy pełną świadomość, że Janusz może tego nie przeżyć. I to już od tego pierwszego nurkowania w Jeziorze Powidzkim. W filmie Asia co prawda stoi sama na pomoście, czekając aż Janusz się wynurzy, ale tak naprawdę każdy z nas był tam z nią i tak samo się denerwował. Wiedzieliśmy, że każde jego zanurzenie może być tym ostatnim. Dla mnie najważniejsze było jednak to, żeby być świadkiem tego, jak Janusz próbuje. To, że w ogóle ma taką możliwość, jest w tym wszystkim bardzo cenne, bo pokazuje, że można. Janusz po udarze był tylko jednym z przykutych do łóżka, sparaliżowanych i niemówiących osób. Przez swoją determinację, pracowitość i upór doprowadził do tego, że wrócił do wody jako nurek. I to jak! Po prostu powrót do żywych! To bardzo mobilizujące, prawda?

Bohaterowie zachowują się przed kamerą bardzo swobodnie. Jak długo zajęło Ci „oswojenie” ich z kamerą?

Zawsze stoję przy kamerze, żeby obserwować i mówić operatorowi, co się dzieje poza kadrem i na co ma zwrócić uwagę. Uważam, że film dokumentalny można zrobić tak, by miał jednolitą, wyrazistą formę i nie był zbiorem przypadkowych ujęć. Dla mnie stwierdzenie, że najważniejsze jest to, co dzieje się przed kamerą, nie jest wytłumaczeniem dla niedociągnięć technicznych w filmie dokumentalnym. Nie cierpię niechlujnie zrobionych filmów. Przecież zawsze można coś założyć przed zdjęciami.
Chcę robić dokumenty na takim samym poziomie, jak fabuły – najlepszym możliwym. Nie widzę powodu, dla którego miałoby być inaczej. Zależało mi na tym, żeby „Deep Love” było opowiadane długimi ujęciami. Najlepiej tak, by scena zamknięta była w jednym ujęciu. Jednocześnie chciałem, żebyśmy używali dłuższych obiektywów i mniejszej głębi ostrości, bo w moim odczuciu korespondowało to z tym, jaki jest Janusz. Takie założenia były rzecz jasna bardzo trudne do wprowadzenia w życie, ale dzięki dobrej dokumentacji często wcześniej wiedzieliśmy jak nasi bohaterowie mogą się poruszać. Ja zawsze byłem gdzieś w pobliżu i starałem się przewidywać „przyszłe problemy realizacyjne”.
Mieliśmy to szczęście, że każdy z naszych bohaterów miał wcześniej jakąś styczność z kamerą czy mediami. Myślę jednak, że najważniejsze było to, że udało nam się wypracować bardzo dobre relacje i przede wszystkim zaufanie do siebie. Zresztą dalej się bardzo lubimy z Asią i Januszem, co pewnie będzie widać także w Krakowie.

Pani Joanna jest dla Twojego bohatera równorzędną partnerką. Spodziewałeś się, że tak naprawdę nakręcisz dokument o dwóch postaciach, niemal równie ważnych dla rozwoju wydarzeń?

Podczas pierwszych dni zdjęciowych byliśmy nad Jeziorem Powidzkim, żeby nakręcić materiał do pierwszego trailera. Nie mieliśmy jeszcze wtedy właściwie w ogóle funduszy poza zaskórniakami Marty Łachacz. Wtedy Janusz pierwszy raz od czasu wylewu wchodził pod wodę ze sprzętem nurkowym. Wtedy też Asia wyszła nam na pierwszy plan jako postać przyszłego filmu.
Po tych zdjęciach było jasne, że mamy nie dwóch, a troje bohaterów i wtedy też wyklarował się pomysł na film. Zmieniło się to do tego stopnia, że podczas głównych zdjęć do filmu nie było do końca jasne, czy głównym bohaterem będzie Janusz czy Asia.
Myślę, że wyszło to jednak dość naturalnie. Jak wspomniałem wcześniej, na początku film miał być o Januszu i Arturze. Od razu zdałem sobie sprawę, że w związku z tym, że Janusz porozumiewa się ze światem w taki a nie inny sposób, musimy mieć drugiego bohatera, który będzie takim buforem, w pewnym sensie tłumaczem. Myślałem, że to będzie Artur, ale dość szybko to się zweryfikowało i to miejsce z dużą nawiązką wypełniła Asia, stając się niemalże równorzędnym bohaterem. Od strony konstrukcyjnej to w pewnym sensie przypomina „Amadeusza” Miloša Formana, gdzie mamy historię Mozarta, który jest geniuszem, ale którego nie w pełni rozumiemy, dlatego historia jest opowiadana z perspektywy bardziej zrozumiałego Salieriego. Z kolei Artur jest w pewnym sensie głównym antagonistą, ponieważ to on umożliwia Januszowi nurkowanie, o które z kolei tak boi się Asia.

Wiele ujęć w „Deep Love” zapada głęboko w pamięć, jak choćby scena, w której Pan Janusz i Pani Joanna zastygają przytuleni na łodzi pędzącej do chorwackiego brzegu. Ile w Twoim filmie planowania, a ile spontaniczności?

Bardzo dużo jednego i drugiego. Wspomniana przez ciebie sytuacja na łodzi to moment, w którym oni raczej albo nie wiedzieli, że są filmowani, albo w ogóle ich to nie obchodziło.
Staram się tak przygotować do zdjęć, żeby nic mnie specjalnie nie zaskoczyło – na wypadek śmierci Janusza też mieliśmy opracowany plan działania odnośnie realizacji zdjęć. Zanim zaczęliśmy kręcić musiałem wiedzieć co zrobić, gdy Janusz nie wypłynie.
Chciałem, żeby ten film był opowiadany jak fabuła, bo pozwalała na to historia. Gdy poznałem Janusza i zdecydowałem się na robienie tego filmu, był co prawda po wylewie, ale jeszcze przed pierwszym nurkowaniem jako osoba z niepełnosprawnością. Wiedzieliśmy, że Janusz chce w końcu zanurkować w Blue Hole w Dahab i do tego będzie dążył. Wiedzieliśmy też, że planują z Arturem wcześniej trening w Chorwacji. Nurkowie zresztą mają naprawdę bardzo poukładane i dobrze zaplanowane życie i to nam bardzo pomogło w przewidywaniu tego, co się może zdarzyć podczas zdjęć. Mieliśmy też niewielki wpływ na niektóre decyzje, choć zawsze starałem się wtrącać tylko wtedy, gdy chodziło o kwestie techniczne czy logistyczne. W Chorwacji mieliśmy na przykład dużą dogodność, bo wiedzieliśmy, że to każdego dnia będzie ta sama łódź do wypływania w morze i że Janusz zawsze będzie na nią wsiadał w ten nie do końca fortunny sposób. Dzięki tej wiedzy mogliśmy założyć, że, jeśli morze będzie trochę wzburzone, może z tej łodzi po prostu nie zejść. Dlatego tego dnia ustawiliśmy się z kamerą od razu na brzegu i czekaliśmy na to, czy będzie w stanie zejść czy nie. Ta scena trafiła do filmu, więc nie zdradzę, jak to się w końcu skończyło. Powiem tylko, że jest w niej jedno cięcie, bo bez niego scena byłaby po prostu trochę za długa. Gdyby nie to, zrobiłbym ją w jednym, bardzo długim ujęciu.
Jak wspomniałem, Artur i Janusz mieli dokładny plan, wiedzieli jak mają się przegłębiać i gdzie. To nam dało pewne ramy konstrukcyjne – od pierwszego nurkowania Janusza do finałowego. Doszły do tego sytuacje związane z Joanną. W trakcie zdjęć nie wiadomo było, czy Janusz będzie głównym bohaterem czy nie, więc śledziliśmy też Joannę. Wiedzieliśmy, że w pewnym momencie pojawią się sceny konfrontacji, jak scena w Chorwacji przy grillu, gdzie Asia kłóci się z Arturem. Wtedy wzięliśmy kamerę tylko „na wszelki wypadek”. Sytuacja rozkręciła się sama. Podobnie z pozostałymi, ważnymi dialogowo scenami. Właściwie jedyna scena, która była do pewnego stopnia sprowokowana przeze mnie, to ta, w której Asia opowiada o tym jak doszło do udaru Janusza. Musiałem mieć taką scenę w filmie i wiedziałem, że raczej sama się nie wydarzy. To było na Krymie, gdzie kręciliśmy sceny z delfinami (Asia prowadzi zajęcia z delfinoterapii z dziećmi z niepełnosprawnością). Było tam chyba z dwadzieścia rodzin z dziećmi. Sprawdziłem którzy rodzice znają historię Asi i Janusza. Wybrałem jednego z ojców, który wiedział najmniej i sam był ciekawy, jak to z nimi było. Nie dałem mu listy pytań. Poprosiłem tylko, żeby zapytał o wszystko to, czego sam chciał się dowiedzieć, a nie miał okazji spytać. Ta rozmowa trwała ze dwie godziny, może nawet dłużej. Było tam bardzo dużo fajnych, ważnych rzeczy, które nie zmieściły się w filmie, bo mogliśmy wybrać tylko jeden wątek, a okoliczności wylewu były tym najważniejszym. Pierwsza układka filmu miała zresztą prawie osiem i pół godziny i skracanie jej było bardzo trudnym, ale niesamowicie interesującym zadaniem.
Pytasz o spontaniczność... Było jej naprawdę bardzo dużo. Mój ulubiony moment to wspólne śpiewanie Janusza i Asi piosenki „Szła dzieweczka do laseczka”... To pytanie Asi, czy próbował śpiewać ze słowami za każdym razem mnie rozkłada na łopatki. Tak samo zresztą jak to, co się dzieje u notariusza. Totalnie nieprzewidywalna sytuacja, ale jej ramy – wizyta u notariusza – znaliśmy wcześniej, więc mogliśmy się technicznie przygotować do tego.

Przy zdjęciach podwodnych współpracowałeś ze światowej sławy specjalistą, Roberto Rinaldim. Jak udało Ci się doprowadzić do tej współpracy i co dzięki niej zyskałeś?

Szukaliśmy długo, trzy i pół miesiąca. Zadanie było trudne, bo dokładnie wiedziałem, czego chcę i jednocześnie było to niemalże jak marzenie Janusza – coś, czego nikt jeszcze nie robił, czyli narracyjne zdjęcia podwodne, które są piękne jak w hollywoodzkiej fabule (a dokładniej - fincherowskiej fabule, bo miały być mroczne), a jednocześnie w pełni dokumentalne. Nie interesowały mnie rybki, piękne skałyi ani inne rzeczy typowe dla filmów nurkowych. Najbliżej nam było do „Wielkiego błękitu” Luca Bessona, bo to jedyny chyba film, który przedstawia nurkowanie (choć to freediverzy) w sposób godny taśmy filmowej. Mieliśmy w Chorwacji innego operatora zdjęć podwodnych, ale to nie było to. Zresztą tamte zdjęcia były robione jako rezerwowe i raczej nie chcieliśmy ich włączyć do filmu, choć było dużo fajnych rzeczy. Jednak po Chorwacji wiedziałem, że do zdjęć w Blue Hole potrzebujemy operatora, który jest nurkiem, a nie – jak to było poprzednio – nurka, który potrafi robić zdjęcia podwodne. Do sekwencji podwodnej zrobiliśmy storyboardy, ponieważ organizacja zdjęć pod wodą to prawdziwa męka. W zanurzeniu znacznie trudniej jest się komunikować niż będąc na powierzchni, dlatego trzeba być świetnie przygotowanym. Bardzo ważne w tym wszystkim było to, że robimy dokument i nie wtrącamy się w samo nurkowanie Janusza, tzn. to on nurkuje, a my to filmujemy, więc nie musi ustawiać się pod kamerę, jak ma to miejsce w filmach fabularnych. Ciężka sprawa.
Roberto Rinaldi to facet z pierwszej ligi. Wymiatacz, człowiek, który nie odpuszcza. Dał z siebie wszystko pod wodą i to widać na ekranie. Odnalazła go Marta Łachacz, nie pamiętam już gdzie dokładnie. Zdaje się, że odpuścił jakiś projekt dla Disneya na rzecz naszego filmu, ale gdy usłyszał, co chcemy zrobić, rzucił wszystko i wszedł w to bez reszty.

„Deep Love” to kolejny po „Niebie” Twój dokument o bohaterze, który mimo choroby i własnych ograniczeń realizuje swoją pasję. Czujesz się reprezentantem tych wyjątkowych osób? Czy zamierzasz kontynuować ten swoisty „program”?

Jestem dumny z tego, że zaufali mi i pozwolili opowiedzieć ich historię. Podziwiam ich za ich postawę życiową i dlatego też chciałem zrobić te filmy. Jest też w tym inna, mroczniejsza strona i to jest to, co mnie chyba bardziej pociąga – walka z ludzką śmiertelnością. Mówię to nie tylko na podstawie „Nieba” i „Deep Love”, ale też mojego pierwszego dokumentu „15 lat milczenia”, w którym bohaterka mierzyła się z własną tragedią sprzed lat, oraz nowych projektów, gdzie ten temat samoistnie się pojawił. To także ma związek z moim ojcem chrzestnym, którego znam tylko ze zdjęć. Wiem, że był największym przyjacielem mojej mamy i ważną osobą w naszej rodzinie. Gdyby nie zginął, z pewnością byłby bardzo ważny dla mnie. Jest ważny. O nim napisałem jeden z pierwszych scenariuszy jeszcze w szkole filmowej. Jemu też (i Arturowi Hajzerowi) dedykowane jest „Deep Love”. Myślę, że to poczucie braku jego obecności odbija się na wyborze moich projektów. Swoją drogą, bardzo możliwe, że moim następnym filmem będzie wreszcie debiut fabularny i jego temat będzie również mocno związany z tym, o czym mówię.
Dla mnie zawsze punktem wyjścia jest możliwość zadawania pytań. Jeśli nie mam na te pytania jednoznacznych odpowiedzi, to oznacza, że warto o tym zrobić film. Tak było z „Niebem”. Bo jak to jest możliwe, że człowiek poważnie chory, właściwie umierający, jest jednocześnie najszczęśliwszym człowiekiem, jakiego spotkałem, i mówi, że chorobę można oswoić? Podobnie było z „Deep Love”. Poznając historię Janusza, zacząłem się zastanawiać, czy on ma prawo do tego, żeby zrobić coś tak ryzykownego. Potem pojawiło się wiele innych pytań, na które chciałem znaleźć odpowiedź. Mam jednak świadomość, że te odpowiedzi muszę zachować dla siebie. Każdy może zinterpretować historię w „Deep Love” na swój sposób. Tak też się dzieje, bo jest obóz Janusza – ludzi, którzy go w pełni rozumieją, jest też obóz Joanny i zwolenniczek jej postawy. Jest też duże grono, które rozumie jedno i drugie. No i jak tu nie robić o tym filmu? Zwłaszcza, że ja naprawdę kocham to robić.


Rozmawiał Dawid Myśliwiec