PAWEŁ WYSOCZAŃSKI: NIC NIE JEST TAK PASJONUJĄCE JAK CZŁOWIEK
Dokument „Kiedyś będziemy szczęśliwi” będzie miał międzynarodową premierę na zbliżającym się festiwalu DOK Leipzig. O powstawaniu filmu, jego bohaterach i współpracy ze słynnym kompozytorem muzyki filmowej opowiada nam reżyser Paweł Wysoczański.
„Kiedyś będziemy szczęśliwi” to historia Daniela – młodego chłopaka ze świętochłowickich Lipin, który marzy o nakręceniu własnego filmu. Krąży więc po okolicy z wyposażoną w kamerę komórką, nagrywa sąsiadów, urządza oficjalny casting do swojej produkcji. W domu czeka na niego babcia – kochająca, oddana, ale i nie przebierająca w środkach, gdy trzeba wnuka przywrócić do pionu. W „Kiedyś będziemy szczęśliwi” wątek indywidualnego dążenia do samorealizacji splata się z historią o rodzinnym przywiązaniu. Tło stanowi portret Lipin - nie tak smutnych, jak z początku mogłoby się wydawać.
***
W „Kiedyś będziemy szczęśliwi” widać bardzo dobre wyczucie filmowego rytmu, umiejętność wyważenia wzbudzających różne emocje pierwiastków. Jakie są pana dotychczasowe filmowe doświadczenia?
Emocje w kinie są najważniejsze. Staram się tak robić swoje filmy, aby poruszały widzów, aby bawiły ich, nie pozostawały obojętnymi. Najważniejszy jest bohater. Nic nie jest tak pasjonujące jak człowiek. Bohater, z którym możemy się utożsamić – zrozumieć go, trzymać za niego kciuki, bać się o niego lub… odrzucić go, nie lubić, ale jednocześnie śledzić jego losy na ekranie aż do ostatniej sekundy filmu. Mam nadzieję, że w moich poprzednich filmach, „Punkt widzenia” i „W drodze”, udało się pokazać bohaterów w sposób przyciągający uwagę widza, a jednocześnie udało się opowiedzieć o czymś więcej, niż tylko o tym, co widać na ekranie. Działania bohaterów powinny metaforyzować się... Dla mnie kino to opowieści o ludziach.
Gdzie znalazł pan swoich bohaterów? Jak narodził się pomysł, by opowiedzieć ich historię?
Bohaterów filmu, Anielę i Daniela Furmaniaków, poznałem dzięki pracy przy filmie Roberta Glińskiego „Świnki”. Byłem asystentem reżysera i robiąc castingi trafiłem na Śląsk, do Lipin, dzielnicy Świętochłowic. W gimnazjum na Lipinach zorganizowałem casting, na który przyszedł Daniel. Kiedy odegrał swoją scenę, wiedziałem, że mamy do filmu „Świnki” idealnego kandydata. Daniel w filmie Roberta Glińskiego zagrał jedną z głównych ról, a ja miałem okazję spędzić z nim dużo czasu. Poznałem jego niezwykłą babcię i tak powoli tworzył się pomysł filmu o nich… Robert Gliński został opiekunem artystycznym naszego filmu i bardzo mi pomógł przy jego realizacji.
Jak długo towarzyszył pan Danielowi i jego babci?
Zdjęcia do filmu „Kiedyś będziemy szczęśliwi” trwały z przerwami przez rok. Ale poznawałem panią Anielę i Daniela dłużej. Zacząłem przyjeżdżać do nich w zasadzie od momentu zakończenia zdjęć do „Świnek”, czyli od sierpnia 2008 roku. Pani Aniela i Daniel szybko mi zaufali. Przyjęli mnie do siebie jak swojego. Otworzyli się przede mną, a ja zrobiłem to samo przed nimi. Zaprzyjaźniliśmy się i mam nadzieję, że te dobre relacje przetrwają …
Pana film jest nie tylko historią chłopaka, który goni swoje marzenia, ale również społecznym portretem dzielnicy. Jakie wrażenia wyniósł Pan z pobytu na Lipinach?
Lipiny mają na Śląsku bardzo złą reputację. Kiedy mówiłem znajomym ze Śląska, że robimy film na Lipinach, doradzali mi, żebyśmy uważali, bo ukradną nam kamerę :). Przed swoją dzielnicą ostrzegał też Daniel i pani Aniela. W rzeczywistości nic złego się nie stało. Nie doszło do żadnego incydentu. Przeciwnie, mieszkańcy Lipin podchodzili do nas często w czasie zdjęć, pytając, czy robimy kolejny film o nędzy, biedzie i beznadziei. Kiedy odpowiadałem, że nie interesują nas policyjne statystyki, tylko ludzie z Lipin, że chcemy pokazać chłopca, który walczy o swoje marzenia, chce żyć inaczej, wierzy w swoją przyszłość „Lipiniorze” natychmiast stawali po naszej stronie. Dzieci z Lipin, jak wszystkie dzieci na świecie, mają marzenia i, jeśli tylko da im się szansę, będą o swoje marzenia walczyć. To nie jest film o biedzie. Lipiny to taki zamknięty świat ludzi bardzo blisko ze sobą żyjących. Latem wszyscy wysiadują na ulicach i każdy każdego obserwuje. To może wywoływać konflikt, ale najczęściej prowadzi do… rozmowy. Ci ludzie potrafią ze sobą rozmawiać, cieszyć się, smucić, dyskutować o detalach życia z niezwykłą pasją. Tylko obcym, tym z zewnątrz wydaje się, że Lipiny są groźne. Głównie dlatego, że ich nie znają.
Muzykę do pana filmu skomponował Michał Lorenc. Jak zaczęła się i jak przebiegała wasza współpraca?
Bardzo mi zależało na tym, aby Michał Lorenc napisał muzykę do naszego filmu. Praca Michała jest niezwykle emocjonalna i uważałem, że może świetnie uzupełnić opowieść o miłości babci i wnuka. Na pozór jest to film o chłopcu, który robi film, ale dla mnie jest to historia silnej relacji między panią Anielą a Danielem. Michał Lorenc obejrzał film, który bardzo mu się spodobał, i zgodził się przy nim pracować. Współpraca przebiegała bardzo dobrze. Obecnie kończymy z Michałem Lorencem pracę nad muzyką do filmu pod tytułem „Bez lęku” dla TVP. Opowiada on o prezydencie środkowej Somalii, Mohamedzie Adenie. Przygotowujemy się również do długometrażowego filmu o Somalii pod tytułem „Ines Margines i prezydent”.
Z Pawłem Wysoczańskim rozmawiał Bolesław Racięski.