KUBA, SŁOŃCE, „STRASZNY” OJCIEC. O FILMIE „MÓJ TATA LAZARO” MARCINA FILIPOWICZA

Bohaterka filmu "Mój tata Lazaro" (2010) to Żaklina, 24-letnia dziewczyna, która przylatuje na Kubę, aby spotkać się ze swoim ojcem. Zostawił ją, gdy była małą dziewczynką i już zupełnie go nie pamięta. Jedyne, co pozostało, to nieliczne fotografie i listy. Widz wraz z Żakliną rusza w bardzo osobistą podróż, jest świadkiem jednej z najważniejszej sytuacji w jej życiu oraz spowodowanego nią bólu.


Żaklina jeszcze przed planowaną wizytą u ojca spotyka się z Bożeną, mieszkającą na Kubie Polką, która tłumaczyła jego listy, z Flavią - jedną z kobiet Lazaro, i wreszcie ze swoim bratem Frankiem, synem Flavii. Rodząca się więź pomiędzy Żakliną a Frankiem to jeden z ważniejszych wątków dokumentu. Najprawdopodobniej dziewczyna nie liczyła na to, że zdoła tak szybko nawiązać z nim kontakt i znaleźć w nim oparcie. Frank bardzo ją wspiera i potrafi być wyrozumiały zarówno dla Żakliny, jak i dla Lazaro. Mówi, że przyjechał do ojca tylko po to, żeby zobaczyć jego twarz - nic więcej. Żaklina natomiast przyznaje, że zupełnie inaczej wyobrażała sobie tę podróż i spotkanie. Myślała, że padnie ojcu w ramiona i usłyszy od niego wyjaśnienia i słowo "przepraszam".


Jest jednak zupełnie inaczej. Ich pierwsze spotkanie kończy się fiaskiem, na szczęście Frank przekonuje Żaklinę do podjęcia kolejnej próby. Za drugim razem jest już lepiej: choć dziewczyna niemalże nadal nie jest w stanie się odezwać, bardzo się stara i wyraźnie walcząc ze swoimi emocjami, daje ojcu szansę. Poznaje jego dwudziestoletnią dziewczynę i w zabawnej scenie zwiedza gospodarstwo, na które składa się właściwie klatka z jedną kurą i jedną świnią. Jest to graniczny moment filmu, bo pokazuje że Żaklina powoli zaczyna spoglądać z dystansem na tę niezwykle dla siebie trudną sytuację. Z drugiej zaś strony, ta scena metaforycznie podsumowuje rozłam pomiędzy tym, czego byśmy oczekiwali, a rzeczywistością. Żaklina mówi: "O Jezu! To jest jakaś parodia!". Jej długo oczekiwane i w wyobrażeniach spektakularne spotkanie z ojcem jest w zasadzie parodią. Okazuje się, że tym najważniejszym sytuacjom w naszym życiu niekoniecznie towarzyszą emocjonalne fajerwerki i atmosfera niezwykłości. Czasem to właśnie w nich proza życia najmocniej się ujawnia. Wiele filmów fabularnych usiłuje temu przeczyć, ale autentyczny i nieinscenizowany film dokumentalny, jakim jest "Mój tata Lazaro" to świadectwo najprawdziwszego "stanu rzeczy".


Marcinowi Filipowiczowi udaje się zająć nie tylko naczelnym tematem filmu, czyli emocjami Żakliny związanymi z podróżą do ojca, ale także różnicami w mentalności. Wyraźnie widać, że to, co dla nas jest niezwykle skomplikowane, dla Kubańczyków po prostu istnieje i zamienia się w codzienność. Frank cierpi z powodu tego, iż ojciec nie próbował się z nim kontaktować, ale bardzo szybko nawiązuje z nim nić porozumienia. Flavia z pełnym szczęścia wyrazem twarzy mówi: „Don’t worry, be happy” i macha ręką na popsuty samochód. Z bezpretensjonalnością właściwą rozmowie o pogodzie opisuje kolejne kobiety Lazaro, siebie pośród nich (zwraca się do Żakliny: „Ty byłaś pierwszym rezultatem”). I w końcu sam Lazaro: na przywitanie córki wychodzi zupełnie nieprzygotowany, bez koszulki; nie chce rozmawiać o przeszłości, tylko czerpać radość z tego, że go odwiedziła. Dla Żakliny to oczywiście bardzo przykre, bo przyjechała także po pewne wyjaśnienia. Podróż na Kubę nie przyniosła jej prawdopodobnie tego, czego się spodziewała, ale wzbogaciła o nowe doświadczenia i dobrą relację z bratem, co pewnie przed wyjazdem nie mieściło się w jej horyzoncie oczekiwań.


„Mój tata Lazaro” jest filmem wartym uwagi z kilku przynajmniej względów. To niezwykle prawdziwy portret człowieka i jego emocji. Odwołuje się do najlepszych tradycji polskiej dokumentalistyki, ale jednocześnie wskazuje jej nowe ścieżki.


Olga Słowiakowska