21. EDYCJA FESTIWALU DOKUMENTART TRWA - PRZECZYTAJ RELACJĘ DANIELA STOPY
Rzut oka na program 21. Europejskiego Festiwalu Filmów Dokumentalnych dokumentART i od razu ciśnie się na usta firmowe powodzenie Jurka Owsiaka: "Oj, będzie się działo". A właściwie to już się dzieje, bo tegoroczna edycja wystartowała we wtorek (13.11.2012) i potrwa przez cały tydzień (20.11. koncert Big Fat Mama zamknie festiwal). O sile tego polsko-niemieckiego festiwalu świadczy z pewnością wczorajszy dzień. Zapraszamy na relację z trzeciego dnia 21. dokumentART.
KLASYKA POLSKIEGO DOKUMENTU: BOGDAN DZIWORSKI
Obejrzenie filmów Bogdana Dziworskiego na dużym ekranie to doświadczenie szczególne, gwarantujące widzowi zachwyt i artystyczne spełnienie. Ale zobaczyć tego samego dnia takie dokumenty, jak „Dwubój klasyczny” (1978), „Hokej” (1976), „Szapito” (1984), „Sceny narciarskie z Franzem Klammerem” (1980), „Więzień” (1990, „The prisoner”), a do tego dostać deser w postaci spotkania z samym Dziworskim, to już pełnia szczęścia dla każdego miłośnika kina. Kiedy ogląda się te tytuły, w pamięci pozostają wyłącznie poszczególne obrazy i dźwięki, niepowtarzalne sceny, które widz pamięta do końca życia. Taką sceną jest na pewno ujęcie skoku w „Dwuboju klasycznym”, zarejestrowane przez samego skoczka narciarskiego (kamera ważyła wówczas 30 kilogramów). Również w „Hokeju”, dokumencie dalekim od reportażowej poetyki, niezapomniane są twarze dzieci-aniołków, młodych adeptów szkółki hokejowej, zderzone z obrazami zawodowców walczących twardo o krążek, gladiatormi naszych czasów. W „Więźniu”, znakomitym, impresyjnym portrecie Jurka Orłowskiego (pozbawiony rąk rysownik-amator znany z filmu „Kilka opowieści o człowieku”, 1983), Dziworski zastąpił wymagany przez producentów komentarz alfabetem morsa, wystukiwanym np. łyżeczką do herbaty. „Szapito” to godny Felliniego obraz kończącej zawodową karierę trupy cyrkowej, a „Scen narciarskich z Franzem Klammerem” (wspólny projekt Bogdana Dziworskiego, Zbigniewa Rybczyńskiego i Geralda Kargla) myślę, że nikomu nie trzeba przedstawić. Każdy, kto obejrzał ten film, ma swoją ulubioną scenę. Moja przedstawia w komiczny sposób samych autorów, próbujących nieudolnie zarejestrować Franza Klammera.
A samo spotkanie i rozmowa z Dziworskim, to doskonała okazja, aby poznać i zrozumieć mnóstwo detali, niuansów, związanych z realizacją tych szczególnych filmów; to swoisty wykład o formie, budującej klimat i nastrój służący treści filmu, opowiedziany w sposób przejrzysty dla każdego widza. Warto też podkreślić, że Szczecin to ważne miasto dla Dziworskiego, stąd właśnie pochodzi. A jeśli ktoś chciałby w dorobku reżysera odnaleźć obrazy rodzinnego miasta, odsyłam do albumów fotograficznych Dziworskiego.
EKSTRAKLASA: MICHELANGELO ANTONIONI
Trzeciego dnia festiwalu pokazano równie filmy innego mistrza kina, nagrodzonego głównymi nagrodami w Wenecji, Cannes i Berlinie Michelangelo Antonioniego. Już w środę widzowie mogli zobaczyć ciekawy przekrój jego twórczości: znaną niemal każdemu „ekstraklasę” pt. „Powiększenie” (1966, „Blowup”), jak również mniej znane dokumenty, „Ludzie Padu” (1947, „Gente del Po”), „Siedem nitek, jedno ubranie” (1949, „Sette canne, un vestito”), a także jeden z ostatnich utworów reżysera, „Spojrzenie Michelangelo” (2004, „Lo sguardo di Michelangelo”). W czwartek układ był podobny: dwie bardziej znane pełnometrażowe fabuły, „Czerwona pustynia” (1964 „Il deserto Rosso”) i „Identyfikacja kobiety” (1982, „Identicazion di una donna”), oraz dwie mniej znane krótkometrażówki, „Przesąd” (1949, „Superstizione”) i „Sycylia” (1997 „Sicilia”).
Z dwu pokazanych wczoraj fabuł, wyróżniłbym „Czerwoną pustynię”. Michał Oleszczyk napisał niegdyś o poezji kiełkującej infrastruktury w filmie „Aż poleje się krew” (2007, „There Will Be Blood”) Paula Thomasa Andersona. Myślę, że z ową poezją, albo raczej prozą kiełkującej infrastruktury, mamy do czynienia w „Czerwonej pustyni”, gdzie Antonioni wydaje się być zafascynowany osnutymi mgłą i dymem widokami fabryk. Do tego dochodzi zarejestrowana i zmodyfikowana przez syntetyzator „muzyka” przemysłu: to niesamowite, że w momencie, kiedy bohaterowie zatykają uszy, widz ma ochotę zrobić to samo. W takim pejzażu na plan pierwszy wybija się wątek fałszywej relacji między bohaterami. Ofiarą świata bez uczuć, iskry emocji, rzeczywistości ulepionej z fałszu jest Giuliana (Monica Vitti). W pamięci zapada stale powracający przed oczyma kobiety widok statku, upiornego widma, będącego nieodłączną częścią industrialnej pustyni.
Największą niewiadomą wczoraj były dla mnie dwa dokumenty włoskiego mistrza. Pierwszy, „Przesąd”, to spojrzenie na szereg przesądów, które towarzyszą włoskim wieśniakom przez całe życie. Przesądy, zabobony, gusła są dla ludzi niemalże wszystkim, to lekarstwo na miłość, choroby, zdrady. Ironiczna jest scena, w której jedna z mieszkanek wsi mija z uśmiechem księdza, by za chwilę, za jego plecami, wysypać prochy żmii przed domem wroga. Ale film pozbawiony jest jakiejkolwiek uszczypliwości, to nie satyra na głupich mieszkańców, a raczej obraz części wiejskiego folkloru. „Przesąd” Antonioniego okazał się więc dla mnie miłym zaskoczeniem. Nieco gorzej było w przypadku „Sycylii”, przedstawiającej, widziany oczami autora, portret włoskiego regionu. Seria piękny krajobrazów została zarejestrowana w nieco pocztówkowy sposób. Towarzyszy jej podniosła, monumentalna muzyka ilustracyjna, a wyraźnie odczuwa się niedosyt dźwięków, a nawet ciszy, towarzyszącej przestrzeni. Z całą pewnością nie jest to dokument, który można by zestawić na równi z wybitnymi symfoniami miejskimi, jakie powstawały pod koniec lat dwudziestych.
Dowiedz się więcej o festiwalu dokumentART z jego strony internetowej.
Daniel Stopa