POLSKIE DOKUMENTY ETNOGRAFICZNE – KOLEJNA ODSŁONA
Zapraszamy na kolejną odsłonę comiesięcznego cyklu „Polskie dokumenty etnograficzne”. W tym miesiącu Magdalena Ciesielska, doktorantka w Instytucie Sztuk Audiowizualnych UJ, pisze o dwu interesujących filmach, nieco zapomnianej dokumentalistki, Tamary Sołoniewicz: „Czy słyszysz jak płacze ziemia” z 1987 roku i „Przeżycie Obywatela PikutinaTimofieja…” z 1995 roku.
Pisząc o polskim dokumencie etnograficznym nie można pominąć dzieł nieco zapomnianej Tamary Sołoniewicz. W jej twórczości spotykamy bowiem filmy mocno zakorzenione w ludowym folklorze, zwłaszcza tym najlepiej znanym artystce – białostocczyzny. To właśnie tu, w małej wiosce na skraju Puszczy Białowieskiej autorka urodziła się i dorastała. Bardzo istoty wydaje się również fakt, iż miała ona (podobnie jak wielu mieszkańców tych okolic) białoruskie korzenie i doskonale znała swoją kulturę, która zwłaszcza na wsiach była bardzo żywa. Nic zatem dziwnego, że to właśnie podlaskie peryferia interesowały ją najbardziej. W każdym kolejnym filmie Sołoniewicz dawała wyraz swojej fascynacji obyczajem i krajobrazem tego terenu, tworząc przy tym swój indywidualny, wyjątkowy styl. Najbardziej znane z jej dzieł – „Antygona w stodole” (1974), „Mateczka” (1974), „Hela Pacewiczówna z Zadworzan” (1975),„Ziemia” (1977) czy „Kresowa ballada” (1985) – były często nagradzane na FFD w Krakowie.
Pierwszy film, o którym chciałabym napisać nieco więcej, pochodzi z 1987 roku a jego tytuł to „Czy słyszysz jak płacze ziemia”. Sołoniewicz obrazuje w nim powolne wyludnianie się małej wsi, która niebawem ma zostać zatopiona. Budowany jest ogromny zbiornik retencyjny, który pochłonie większość gospodarstw zamieszkiwanych dotąd przez rolników. Mieszkańcy muszą więc opuścić swoje domy i zostają przesiedleni do nowo wybudowanych osiedli. Jest to wielki dramat zwłaszcza dla starszych ludzi, którzy wydarci ze swojego naturalnego środowiska muszą zmierzyć się z nową, zupełnie nie znaną im rzeczywistością. Mimo że nowe warunki mieszkaniowe wydają się wygodniejsze i zdecydowane bardziej komfortowe to ludzie, nie chcą tych zmian. Nie chodzi bowiem tylko o zmianę sposobu życia, codzienne zajęcia, ale również o wiejski obyczaj, który był dotąd nieodłączną częścią ich życia, a w mieście nie ma racji bytu. Ta przeprowadzka jest wiec dla nich swojego rodzaju zderzeniem kulturowym, który uzewnętrznia się w najprostszych sprawach (zdziwienie a nawet niezrozumienie faktu, że w bloku każdy zamyka drzwi na klucz i trzeba dzwonić dzwonkiem, żeby ktoś odtworzył). Ci ludzie nie mają jednak wyjścia, zadecydowano nie pytając ich o zdanie, budowa zbiornika właśnie się rozpoczęła a ich domy zostaną zniszczone.
Autorka rezygnuje w swoim filmie z bohatera jednostkowego, na pierwszym planie umieszcza wieś – pełne uroku miejsce, gdzie człowiek żyje w symbiozie z naturą. Brak tu zatem wywiadów, intymnych relacji mieszkańców czy spojrzeń w kamerę. Ich cierpienie i niezgodę na to, co się dzieje poznajemy dzięki kilku dialogom, a przede wszystkim poprzez gesty, miny. Mimo, że reżyserka nie wchodzi z tymi ludźmi w głębsze relacje, to kamera często przygląda się im w bliskich ujęciach. Dzięki temu możemy dostrzec wystraszone, pełne łez oczy rolników, dezorientację czy rozpacz na ich twarzach. Autorka rezygnuje także z własnego komentarza z offu, co powoduje, że kamera jest niewidzialna, a my stajemy się uczestnikami tego dramatu. Brak komentarza jest jednak tylko pozorny, mimo że nie pojawia się w formie dosłownej to możemy go dostrzec w zdjęciach i ścieżce dźwiękowej. Od samego początku Soloniewicz, bardzo wyraźnie przeciwstawia dwa światy – przed budową i w trakcie. Na początku widzimy spokojny krajobraz, mężczyzn brodzących w wodzie, dziecko prowadzące gęsi, bocianie gniazdo, wokół słychać śpiewy ptaków i szum drzew. Ten sielankowy nastrój zostaje zakłócony poprzez wtargnięcie pędzących jeden po drugim i wydających irytujący, złowrogi warkot samochodów, spychaczy, koparek itp. Autorka demonizuje budowlane maszyny poprzez specyficzne, bardzo głośne dźwięki, które momentami są trudne do zniesienia, jak i zbliżenia, dzięki którym zamieniają się one w krwiożercze potwory rodem z filmów science fiction. To one niszczą ziemię i wszystko, co na niej rośnie, to one sprawiają, że ziemia płacze. Jednak pokazując zebranie pomysłodawców budowy zbiornika z mieszkańcami wysiedlanej wsi, Sołoniewicz daje wyraźnie do zrozumienia, że całe to zło jest zależne od ludzkich decyzji.
Jeszcze ostatnie pożegnanie z domem, z sąsiadami, ostatnia msza, spojrzenie na krajobraz, który niebawem bezpowrotnie zniknie. Teraz mieszkańcami tego niegdyś spokojnego miejsca staną się wielkie maszyny, które zniszczą wszystko to, co wcześniej było najbardziej szanowane i kochane. Oprócz ziemi i gospodarstw zniszczone zostaje coś więcej, coś znacznie bardziej cennego, a mianowicie kultura tego rejonu. Ludowa tradycja, która tworzyła to miejsce odejdzie wraz z ludźmi, którzy w nowej rzeczywistości nie znajdą dla niej miejsca. Momenty wytchnienia, pojawiające się w filmie co jakiś czas, w których znowu możemy usłyszeć głos natury, wywołują nostalgię za tym, co było i powodują, że i nam trudno rozstać się z tym starym światem. Teraz jednak już niewiele z niego pozostało, jedynie bociany nie zdając sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół, nadal pozostają na swoim miejscu.
Innym ciekawym filmem reżyserki jest „Przeżycie Obywatela PikutinaTimofieja…” z 1995 roku. Tym razem Sołoniewicz decyduje się na bohatera jednostkowego. Podobnie jak w innych swoich filmach („Antygona w stodole”, „Melodia duszy” itp.) reżyserka odnajduje postać bardzo charakterystyczną. Jest nim wyjątkowy człowiek PikutinTimofiej, który od początku zaraża widzów pogodą ducha, odwagą i dystansem do siebie i świata. Mieszka on wraz z żoną w małej białostockiej wiosce, w której bieda i brak perspektyw wpłynął na powszechną apatię. Ten brak chęci do życia i pracy nie dotyczy jednak naszego bohatera, któremu jak sam twierdzi charakter nie zezwala usiąść pod płotem i śpiewać. Póki będzie miał siły, chce pracować, uprawiać ziemię i zajmować się końmi, bo choć nie jest to opłacalne finansowo, on nie może bez tego żyć. Czerpie również przyjemność z pomagania innym. Kiedyś należał do ochotniczej straży pożarnej, a dziś zajmuje się pisaniem rozmaitych pism do urzędów z prośbami o polepszenie bytu mieszkańcom całej wsi. Ma nadzieję, że uda mu się coś dobrego zrobić dla miejsca, z którym jest bardzo zżyty. Mimo że sam ma wiele problemów, stara się nie narzekać i żyć tak, jak dotychczas.
Obok niego poznajemy jego charyzmatyczną małżonkę, która wszelkimi sposobami stara się zniechęcić Timofieja do dalszego prowadzenia gospodarstwa. Martwi się o jego zdrowie. Wie jednak, że nie ma szans, bo uparty mąż, bez względu na siłę jej argumentów zrobi to, co chce. Znaczną cześć filmu zajmują ich kłótnie, wymiany zdań i poglądów. Jednak zawsze w tych sprzeczkach jest mnóstwo uczucia i szacunku, a każdej z nich towarzyszy uśmiech. Zaczepki, które żona kieruje w stronę Timofieja są wyrazem potrzeby zwrócenia na siebie jego uwagi, a nie złośliwości czy niechęci. Choć każdy z nich czegoś innego oczekuje od życia, to stanowią nierozerwalny zespół, który wzajemnie się uzupełnia.
Timofiej Pikutin to człowiek, którego trudno porównać to innych rolników żyjących w tym czasie na wsi. Jest bohaterem jakby oderwanym od rzeczywistości, niedopasowanym. Swoją radością życia i szacunkiem do pracy przypomina, żyjącego prawie 30 lat wcześniej Błażeja Rejdaka z filmu Gryczełowskiej („Nazywa się Błażej Rejdak. Mieszka we wsi Roznica w jędrzejowskim powiecie”, 1968). Timofiej zmaga się jednak z innymi problemami niż Błażej. Nowe czasy w znacznym stopniu wpłynęły na podejście do życia wiejskiej ludności, która nie dostrzega już wartości w ziemi, a brak środków do życia sprawił, że trudno im zwrócić uwagę na piękno dookoła. My jednak poznajemy to miejsce oczami Timofieja, który odsłania przed nami jego piękno i wzniosłość. On, mimo problemów finansowych, nadal ją dostrzega i ceni.
Jest to bez wątpienia film o miłości – do ziemi, wsi, w której spędził całe życie, do zwierząt, przyrody wokół, żony i wreszcie do wszystkich rolników mieszkających obok, o których losie Temofiej myśli częściej niż o swoim własnym. Choć pewnie wielu z nas nie zdecydowałoby się na takie życie, to trudno nam nie podziwiać tego bohatera i nie zazdrościć mu umiejętności cieszenia się z najdrobniejszych rzeczy – przylot wypatrywanego bociana, posiadanie jednego, ale własnego zęba („który cenniejszy jest niż te wszystkie protezy”) itd. Z uśmiechem mówi on w pierwszej scenie filmu: „ Moje szczęście to takie, że wiaterek zawsze dmuchał, ot to takie moje szczęście Pani. Ale, a może, może te słowo trzyma każdego jednego człowieka, rolnika. A może, może na drugi rok się poprawi to, może to urodzi, może to ocieli, może to uroni się, może tego owego, i ot - takie jest życie Pani”.
[na zdjęciu Tamara Sołoniewicz, żródło pochodzenia fotografii: strona internetowa http://www.wrotapodlasia.pl]
Magdalena Ciesielska