KRAKOWSKIE PREMIERY DOKUMENTALNE NA 52. KFF: „WIRTUALNA WOJNA”, REŻ. JACEK BŁAWUT

Filmem Wirtualna wojna Jacek Bławut żegna się z kinem dokumentnym. Warto więc spojrzeć na ten utwór z nieco szerszej perspektywy i przypomnieć kilka tytułów z dorobku tego, co tu dużo mówić, wybitnego przedstawiciela „polskiej szkoły dokumentu”.

    Jeśli chodzi o dobór tematu, „Wirtualna wojna” może przypominać takie produkcje Bławuta jak „Cyrk Skalskiego” (1986) czy „Byłem generałem Wermachtu” (1988). Oba dokumenty to portrety lotników: generała Stanisława Skalskiego („Cyrk Skalskiego”) i Kazimierza Leskiego („Byłem…”). W Wirtualnej wojnie jest podobnie; śledzimy losy pilotów, tyle że nieprawdziwych. Ta „nieprawdziwość” polega na tym, że bohaterami są gracze komputerowi, którzy sterują na symulatorach samolotami z II wojny światowej i rozgrywają powietrzne bitwy. Tak samo jak Waldemar Marszałek („Ślizgiem do nieba”, 1985) czy Adam Sandurski („Superciężki”, 1984), szukają alternatywy dla „zwykłego” życia, miejsca, gdzie mogą spełniać swoje pasje, udowodnić swą siłę i odwagę. Niezapomniana pod tym względem jest finałowa scena, w której jeden z „lotników”, w rzeczywistości diakon i dentysta, zamyśla się w swoim gabinecie, a w ścieżce dźwiękowej słyszymy piosenkę Glena Millera (lidera Reprezentacyjnej Orkiestry Sił Powietrznych USA) i dźwięki szybujących samolotów.

W twórczości autora Nienormalnych (1990) zawsze kluczowy jest temat relacji: człowiek - inni ludzie. Tak jest chociażby w filmie Rogate dusze opowiadającym o Mariuszu Nowakowskim, byłym żołnierzu Legii Cudzoziemskiej, który po wypadku wraca do codziennego życia u boku narzeczonej. W Wirtualnej wojnie taka relacja została zastąpiona relacją człowiek - komputer. Bohaterowie, choć bez wątpienia poradziliby sobie w rzeczywistości, to spełniają się wyłącznie w świecie wirtualnym, w nim są prawdziwymi wojownikami o twarzach swoich idoli z dzieciństwa i sterują legendarnymi maszynami. W tym sensie to znakomity dokument o fenomenie Internetu, o epoce facebooka i tym podobnych. zjawiskach. Ale Bławut idzie nieco dalej. „Druga Wojna Światowa trwa nadal” – takie zdanie pada na początku i choć trzeba traktować je nieco z przymrużeniem oka, to w filmie okazuje się, że nadal istnieją wojenne podziały między nacjami.

W swoim ostatnim dokumencie Jacek Bławut doskonale sportretował mikroświat, wyciągnął z niego esencję i z dużą dozą humoru wystawił nam wszystkim szczerą diagnozę.


 

Warto dodać, że po projekcji można było porozmawiać zarówno z twórcą, jak i bohaterami:

Tak Jacek Bławut podsumował pracę nad filmem:

USA, Polska, Rosja, Niemcy i tak w kółko. Ciągłe podróże i rejestrowanie tych ludzi. Sam montaż trwał ponad rok.

Reżyser odniósł się również do jednej z najdramatyczniejszych scen dokumentu, przedstawiającej jednego z bohaterów, gdy w łzach mówi o swoim dziadku, który podczas wojny mordował Żydów:

Steffen nie chciał, aby filmować go w domu. Zabrał swój sprzęt do swojego kolegi, gdzie nakręciliśmy materiał. Kiedy skończyliśmy, on zdjął słuchawki, popatrzył na mnie i zapytał, czy może coś powiedzieć? Odpowiedziałem, że tak i wtedy usłyszałem historię jego dziadku. Myślę, że opowiedział ją komuś po raz pierwszy w swoim życiu.

Natomiast bohaterowie „Wirtualnej wojny” zdradzili nam sporo detali dotyczących gry, a także skomentowali swoje reakcje po projekcji:

Każdy, kto wystąpił, patrzy na ten film inaczej. Jednym się podoba, innym mniej, a jeszcze innym wcale. Niektórzy mają nawet pretensje do tego, jak zostali przedstawieni, ale, tak naprawdę sami są sobie winni.

Odnośnie swojego zamiłowania do latania dodali:

Każdy z nas chciałby latać w rzeczywistości, sterować samolotem na prawdę. To właśnie dlatego siedzimy na symulatorach i spędzamy czas na grze. To jest to nasza pasja. Jednak w rzeczywistości wszystko wygląda inaczej.


 

Daniel Stopa