ODBYŁA SIĘ ŚWIATOWA PREMIERA FILMU "TATO POSZEDŁ NA RYBY" GRZEGORZA PACKA!

Agnieszka Południak rozmawiała z Grzegorzem Packiem na temat jego najnowszego filmu.

Juan van Tonder, rodowity Afrykaner, bohater najnowszego filmu Grzegorza Packa, przedstawiony widzowi zostaje jako spokojny człowiek, prowadzący sierociniec dla czarnoskórych dzieci w zapomnianej już nieco części Afryki Południowej, Pomfret. Jednak jego historia, którą powoli poznajemy, okazuje się być dużo bardziej skomplikowana. Ciepły i oddany wychowankom ośrodka, poprzez swoją pracę próbuje uzyskać pewnego rodzaju odkupienie; lecz burzliwa przeszłość ciągle daje o sobie znać. Mężczyzna cały czas we wspomnieniach wraca do traumatycznych przeżyć sprzed kilku lat, próbuje ponownie nawiązać kontakt z rodziną, odszukać dawno niewidzianą córkę.
Kamera towarzyszy mu na każdym kroku, jednak nie jest to zimne spojrzenie realizatora filmu, a próba zrozumienia człowieka, który porzucił wygodne życie i postanowił zająć się pracą misyjną. Reżyser opowiada nam historię niesamowitego nawrócenia bohatera, który odnalazł siebie, ale też trochę zatracił się w religii (scena, w której widzimy Juana dającego się ponieść podczas śpiewania piosenek religijnych).
Cały czas jednak zastanawiamy się nad motywami działania bohatera, czy chodzi tylko o rozliczenie się ze swoją przeszłością, czy jednak może problem ma drugie dno. Niespełna dwadzieścia lat temu w Republice Południowe Afryki upadł apartheid; zatem czy bohater wychowany w duchu reżimu dominacji białych nie próbuje, niczym z powieści J. M. Coetzee’go, zmyć tę hańbę? Nie sposób pozbyć się tych myśli oglądając film Grzegorza Packa, chociaż bezpośrednio problem ten nie został tam poruszony.


***

W jaki sposób trafił Pan na historię Juana?

Grzegorz Pacek: Wszystko zaczęło się od artykułu Wojciecha Jagielskiego na temat Pomfret w RPA, byłej bazy wojskowej, zamieszkiwanej przez Angolańczyków, byłych żołnierzy. Początkowo planowałem nakręcić film o dzieciach tych żołnierzy - portugalskojęzycznych mieszkańców RPA, jednocześnie nie będący obywatelami tego kraju, których ojcowie służyli białemu rządowi. Po przejęciu władzy przez Nelsona Mandelę, stali się niewygodną i niechcianą społecznością. Ten temat wydawał mi się dobrym sposobem na zilustrowanie postkolonialnej pozostałości tego, co biali zrobili w Czarnej Afryce. Zrobiłem w Pomfret dokumentację, ale dopiero po sześciu latach udało mi się zdobyć środki na zrobienie filmu. Kiedy po tak długim czasie wróciłem do wioski potwierdziły się moje obawy – wszystko się zmieniło, a starych bohaterów, których wcześniej znalazłem, po prostu już nie było. Trzeba było wymyślić cały film na nowo. Na szczęście już w pierwszych dniach spotkaliśmy wraz z operatorem, Bogumiłem Godfrejówem, dwóch niezwykle interesujących ludzi. Pierwszym był Andreas, ubrany jak amerykańska gwiazda RAP, czarnoskóry młodzieniec, zaś drugim właśnie Juan von Tonder, jedyny biały człowiek w wiosce, prowadzący tam sierociniec. Przez długi czas myślałem, że to będzie film o dwóch bohaterach.

Jak dużo czasu zajęło Panu nakręcenie tego filmu?

G. P.: Zgodnie z początkowym założeniem mieliśmy pojechać do Pomfret trzy razy i za każdym razem spędzić tam miesiąc. Niestety przy polskich warunkach produkcyjnych okazało się to niemożliwe. Ostatecznie więc udało się zorganizować dwa wyjazdy, a i to tylko dzięki temu, że w pewnym momencie do grona koproducentów, z których większość stanowili po prostu moi znajomi, dołączyła TVP Kultura. Zresztą właśnie podczas tej drugiej podróży stało się dla mnie jasne, że bohaterem będzie jednak Juan.

Czy Juan od razu zgodził się na opowiedzenie swojej historii?

G. P.: Juan od początku był bardzo otwarty i niezwykle przyjacielsko do nas nastawiony. Myślę, że wynikało to z jego wewnętrznej potrzeby podzielenia się z kimś swoim życiem. Nie ma się zresztą czemu dziwić, jeśli pamiętać o tym, że był jedynym białym pośród trzech tysięcy czarnoskórych Angolańczyków, których językiem nie władał – oni mówili po portugalsku, on po angielsku i afrikaans – w związku z czym czuł się w tej społeczności wyobcowany. Spędziliśmy z nim dwa miesiące i z każdym dniem Juan otwierał się coraz bardziej aż zawiązała się między nami - chyba mogę zaryzykować stwierdzenie że przyjaźń.

W pańskim filmie jest stosunkowo niewiele nawiązań do reżimu apartheidu. Czy jest to celowy zabieg?

G. P.:Jeśli zdecydowałbym się opowiedzieć o Pomfret zaczynając od tego, że w Angoli były trzy partyzanckie ruchy wyzwoleńcze, które się zwalczały, że Angolczycy z Pomfret byli żołnierzami, którzy w latach 70. walczyli najpierw o wyzwolenie Angoli, potem pod dowództwem białych z RPA walczyli z komunistami w Namibi, a potem jeszcze byli używani do zwalczania ANC Nelsona Mandeli, okazałoby się, że to jest reportaż o historii Afryki. Okazało się, że prywatna historia bohatera jest tak silna i skomplikowana sama w sobie, że w filmie już nie było miejsca na szerszy kontekst polityczny.

Czy Juan widział już film?

Jeszcze nie widział, ale już dobrzy ludzie donieśli mu że film był już pokazywany w polskiej telewizji i nie omieszkał mi tego zakomunikować.

Proszę na koniec opowiedzieć o swoim kolejnym projekcie filmowym.

G. P.: Jest to projekt o Ewie Jasiewicz, młodej lewicowej działaczce, zaangażowanej w ruch „Freedom Palestine”, autorki książki Podpalić Gazę, która brała udział we Flotylli Wolności. Ewa mieszka w Londynie i jest córką oficera armii Andersa. Interesuje mnie zderzenie konserwatywnej, narodowej tradycji Andersowskiej z zaangażowaną, nowoczesną aktywistką ruchów lewicowych i emancypacyjnych.

Pokazy filmu "Tato poszedł na ryby" na 52. KFF:

Kino Kijów. Centrum | 2 czerwca | 18:00 |