WYWIAD Z KLAUDIUSZEM CHROSTOWSKIM - REŻYSEREM "CALL ME TONY
"Call me Tony", pełnometrażowy debiut Klaudiusza Chrostowskiego, światową premierę miał w październiku w konkursie głównym festiwalu DOK Leipzig. Na IDFA powalczy o nagrodę w konkursie studenckim. Przeczytajcie, co o swojej relacji z bohaterem ma do powiedzenia reżyser.
Z reżyserem filmu, Klaudiuszem Chrostowskim, rozmawia Barbara Rusinek.
Co pomyślałeś o swoim bohaterze kiedy spotkałeś go po raz pierwszy?
Spotkałem go w kółku teatralnym i od razu przykuł moją uwagę. Wyróżniał się z grupy, już na pierwszy rzut oka. Miał na sobie eksponujący mięśnie, bokserski bezrękawnik, a tego dnia miał do wykonania zadanie pt. “czułość”. To był niesamowity widok. Od razu dostrzegłem w nim potencjał na bohatera. Podczas rozmowy z całą grupą, zaskoczył mnie sposób w jaki Konrad się wypowiadał. To co mówił, jego niski głos, również coś w jego oczach zupełnie nie pasowało do jego wizerunku. Widać było, że wnętrze totalnie kontrastuje z tym, co jest na zewnątrz.
Warsztaty na których poznałeś Konrada były miejscem, które wybrałeś na poszukiwanie bohatera swojego dokumentu czy znalazłeś się tam z innego powodu?
Kiedyś chodziłem do tego samego kółka, w którym po latach poznałem Konrada. Przed maturą, tak jak on, chciałem zdawać do szkoły teatralnej. To kółko było wspaniałym miejscem, gdzie młodzi ludzie wreszcie traktowani byli poważnie, zupełnie inaczej niż w domu czy szkole. Aktorzy prowadzący zajęcia pokazywali nam, że o wielu sprawach można myśleć inaczej niż dotychczas byliśmy uczeni. Wracając tam po latach, chciałem znaleźć kogoś, kto marzy o aktorstwie ale pochodzi ze środowiska, które totalnie do tego nie pasuje. Myślałem o kimś z małego miasteczka, kto pomiędzy codziennymi obowiązkami czyta wiersze, a spotkałem kogoś zupełnie innego! Rzeczywistość okazała się jak zawsze ciekawsza od fikcyjnego wyobrażenia.
Powiedziałeś Konradowi, że też chciałeś zostać aktorem?
Tak, już na samym początku.
W filmie wyczuwalny jest brak autorytetu. Konrad pozostaje sam ze stojącymi przed nim wyzwaniami. Nawet koledzy go nie rozumieją. Czy te same marzenia wpłynęły na waszą relację? Byłeś dla niego autorytetem?
Myślę, że po pewnym czasie Konrad nas obu, mnie i Michała Łukę - operatora, zaczął traktować jak starszych braci. Ja i Michał wyznajemy zasadę, że aby zrobić dokument musimy wejść w bliską relację z bohaterem. Traktowaliśmy Konrada jak młodszego brata, który jeszcze nie wszystkiego wie o rzeczywistości, np. tej filmowej czy teatralnej. Chcieliśmy się z nim zaprzyjaźnić. Zawsze gdy miał wątpliwości tłumaczyliśmy mu, że choć w nie jest łatwo, nie wolno się poddawać i porzucać marzeń. Na przykładzie jego idoli starałem się pokazać mu, że nie można przejmować się porażkami, bo każde doświadczenie nas kształtuje. Nigdy nie wiadomo dokąd te nagłe zmiany planów i okoliczności mogą człowieka doprowadzić.
Jak przekonałeś Konrada do realizacji filmu o nim samym? Potencjalnie mogło być wiele argumentów przeciw, choćby jego trudna sytuacja rodzinna czy zbliżająca się matura.
Kiedy tylko usłyszał, że chcemy go lepiej poznać a później być może zrobić film, od razu był tym zainteresowany. Według mnie ekscytowała go myśl, że w jakimś sensie może w ten sposób spełnić swoje marzenie i zostać aktorem.
Dlatego widz może mieć wrażenie, że niemal przez cały film bohater odgrywa jakąś wykreowaną przez siebie rolę?
Na tyle na ile go poznałem, a realizowaliśmy zdjęcia przez rok, uważam że ta jego gra nie zależała od obecności kamery. To było jego “naturalne” zachowanie. W końcu “on jest Tony”, zawsze, niezależnie od tego czy rozmawia z kumplami przy piwie, ćwiczy na warsztatach teatralnych lub na siłowni. Nieustanne kreowanie siebie, to przyczyna jego wewnętrznego konfliktu. Dopiero w ostatnich scenach filmu pozwala sobie na przebłysk naturalnej słabości. Jest po maturze i musi podjąć pewne decyzje, dokonać dorosłych wyborów, na które nie jest gotów. Na chwilę przestaje się kontrolować i prosto z serca mówi co myśli o tym w jakim punkcie życia się znalazł.
Czy myślisz, że realizacja filmu miała wpływ na Konrada? Razem z Michałem daliście mu szansę szczerej rozmowy i spojrzenia na siebie z pewnego dystansu.
W jakimś stopniu pewnie tak. W sytuacjach kryzysowych zazwyczaj odcinał się od bliskich mu ludzi. My byliśmy w pobliżu, mógł opowiedzieć nam o tym co czuje bez strachu przed rodzicielską czy rówieśniczą oceną. Jeśli przyczyniłem się jakoś do jego dojrzewania, to myślę że bardziej jako człowiek, który nawiązał z nim serdeczną relację niż jako reżyser.