KOBIETY Z KAMERĄ, CZYLI AUTORKI ZDJĘĆ POLSKICH FILMÓW DOKUMENTALNYCH
Weronika Bilska, Vita Drygas, Jolanta Dylewska, Magdalena Kowalczyk, Hanna Polak, Małgorzata Szyłak - oto polskie operatorki filmowe, bez których trudno wyobrazić sobie współczesne kino dokumentalne.
Wystarczy wspomnieć takie tytuły jak „Więzi” (2016) Zofii Kowalewskiej, „Piano” (2016) Vity Drygas, „Po-lin. Okruchy pamięci” (2008) Jolanty Dylewskiej, „Gwizdek” (2013) Grzegorza Zaricznego, „Nadejdą lepsze czasy” (2015) Hanny Polak, „Komunia” (2016) Anny Zameckiej. Międzynarodowe sukcesy tych filmów są niezaprzeczalne, podobnie jak wkład ich operatorek w indywidualny kształt i charakter każdego z dzieł.
OPERATORKI-DOKUMENTALISTKI
W gronie polskich autorek zdjęć filmowych warto wyróżnić te, które nie tylko stają za kamerą, ale również z powodzeniem reżyserują dokumenty. Jolanta Dylewska jest jedną z najwybitniejszych operatorek filmowych, na swoim koncie ma współpracę przy projektach fabularnych z Agnieszką Holland („W ciemności”, 2011 i „Pokot”, 2017), Siergiejem Dworcewojem („Tulpan”, 2008) czy Przemysławem Wojcieszkiem („Głośniej od bomb”, 2001). Jako operatorka-dokumentalistka zrealizowała pięć filmów, z czego większość to utwory, które na nowo, z dystansu lat i bez ideologicznych uprzedzeń próbują opowiedzieć o Holocauście. Warto przywołać dwa pełnometrażowe dokumenty złożone niemal w całości z archiwaliów. „Kronika powstania w getcie warszawskim według Marka Edelmana” (1993) i „Po-lin. Okruchy pamięci” to przykłady perfekcyjnie przetworzonych twórczo materiałów archiwalnych - filmowych zapisków nakręconych niegdyś w getcie przez hitlerowców („Kronika powstania…”) oraz amatorskich filmów Żydów, swoistych home movies zrealizowanych przed wybuchem wojny („Po-lin…”). Te obrazy zostały zderzone z komentarzem słownym, w „Kronikach powstania…” słyszymy głos Marka Edelmana, ostatniego żyjącego przywódcy powstania, z kolei w „Po-lin…” narrator czyta fragmenty „Księgi pamięci”, spisywanej przez Żydów, którzy ocaleli. W rezultacie ten dawny materiał zaczyna jakby na nowo żyć i pozwala widzowi wydobyć z masy indywidualnego człowieka wraz z jego uniwersalną historią.
Kolejną interesującą operatorką-dokumentalistką jest Hanna Polak. Jej filmy otwierają szerszą dyskusję na temat relacji między autorką i wybranymi przez nią bohaterami. W nominowanych do Oscara „Dzieciach z Leningradzkiego” (2005) opowiedziała o dzieciach zamieszkujących moskiewskie dworce, o ich codzienności naznaczonej przez alkohol, narkotyki i przemoc. Pracując nad filmem założyła w Rosji fundację pomagającą dzieciom ulicy. Jest autorką, która nie stoi wyłącznie za kamerą, ale wraz ze swoimi bohaterami stara się pokonywać ich zakręty życiowe. W rozmowie ze mną Polak tak opisała dylematy moralne towarzyszące jej podczas realizacji: Czasami są takie momenty, że podejmuje się decyzję, pomagać czy kręcić, często robię te czynności równocześnie. Ale chyba zawsze pomoc jest ważniejsza. Zresztą, filmując też pomagam, bo jeśli nie ja to wszystko pokażę, to kto? W 2015 roku Hanna Polak zrealizowała dokument „Nadejdą lepsze czasy”, nagrodzony m.in. na Festiwalu IDFA, w Monachium i Chicago. To wyjątkowy film, pasjonujący mikrokosmos ludzkich losów, efekt ponad czternastoletniej znajomości reżyserki z Julią, która mieszka na podmoskiewskim wysypisku śmieci. Przez te wszystkie lata Polak odwiedzała mieszkańców tego miejsca, przywoziła leki i żywność, zbierała pieniądze, aby im pomóc i dokumentowała ich kolejne dni. W rezultacie powstała indywidualna kronika z życia, portret dziewczynki, która na naszych oczach staje się kobietą, obraz zabarwiony ciepłym i wnikliwym spojrzeniem autorki. Obecnie reżyserka pracuje w Iraku nad nowym projektem, którego tematem jest rzeź jezydów. Projekt ten otrzymał nagrodę Czeskiej Telewizji oraz HBO Europe.
Jednym z najciekawszych dzieł operatorsko-reżyserskich ostatnich lat jest dokument „Piano” Vity Drygas. Bohaterem tego niezwykłego filmu jest pianino niesione na barykady na Majdanie. Ocalone przez studentkę Konserwatorium Muzycznego w Kijowie staje się symbolem rewolucji na Ukrainie, oporu wobec autorytarnej władzy. Majdan był poligonem dokumentalistów, którzy w erze kamer cyfrowych taśmowo wydawali nowe materiały. W tym gąszczu dokumentów „Piano” oferuje inny rodzaj filmowego opowiadania, symboliczny, poetycki i odpowiednio zdystansowany. Konstrukcja obrazów jest rwana, raz oglądamy zdjęcia z Majdanu, w tamtym, żywiołowym okresie, innym razem film Drygas daje nam oddech, poetyckie obrazy pozwalają przenieść myśli, gdzieś wyżej.
CZUŁE OBSERWATORKI
Bilska, Kowalczyk, Szyłak - każda z tych autorek zdjęć w odmienny sposób maluje w kinie dokumentalnym mikrokosmos ludzkich spraw. Niemniej, twórczość tych czterech operatorek wiele łączy. Wszystkie zaglądają pod podszewkę zjawisk ze szczególną wnikliwością i wrażliwością, odchodzą od formuły reportażu interwencyjnego i próbują stworzyć na ekranie coś więcej - emocjonalny portret bohatera.
W filmie Grzegorza Zaricznego „Gwizdek” (2013), w tym bezpretensjonalnym dokumencie, kamera przygląda się przedstawicielowi pokolenia młodych wykluczonych, który nie może znaleźć swojego miejsca w świecie. Niespełna trzydziestoletni Marcin mieszka z mamą w prowincjonalnym miasteczku pod Krakowem i co weekend sędziuje mecze piłkarskie w najniższych ligach, użerając się przy tym z miejscowymi kibicami i amatorskimi piłkarzami. Pogodny charakter Marcina objawia się w jego relacjach z innymi, z matką, z dziewczyną. Zdjęcia Bilskiej skupiają się na sprawach kameralnych, potwierdzają moc „czystej” i długiej obserwacji rzeczywistości. Kolejnym kameralnym filmem ze zdjęciami Weroniki Bilskiej są „Więzi” (2016) Zofii Kowalewskiej. To słodko-gorzka opowieść o małżeństwie z 45-letnim stażem, obraz intymnych emocji zarejestrowanych z uwagą i pełnym poszanowaniem prywatności bohaterów. Kiedy zapytałem reżyserkę filmu o sposób filmowania w „Więziach”, odpowiedziała: zdjęcia realizowaliśmy na długim obiektywie, kamera znajdowała się zawsze w drugim pokoju, nigdy blisko bohaterów. Nie chcieliśmy, aby dziadkowie czuli się skrępowani obecnością kamery. Ta metoda pozwoliła nam zminimalizować wpływ kamery na ich zachowanie. Na planie kamera była włączona praktycznie cały czas. Większość scen, które weszły do filmu, to są momenty, kiedy bohaterowie „zapominali”, że są filmowani.
Przykładem czułej obserwacji w kameralnej przestrzeni jest też dokument „Bon Appetit” Jakuba Maciejko ze zdjęciami Magdaleny Kowalczyk. Kamera obserwuje właścicieli i klientów mini baru na uboczu Warszawy, nie ingerując w ich świat, ale przyglądając mu się jakby z boku, nie komentuje zachowań bohaterów. Z tej obserwacji powstał nie tylko dokumentalny zapis z codziennego życia pewnego miejsca, ale coś więcej - przejmujący, śmieszny i wnikliwy portret osób, dla których praca jest możliwością spotkania, kontaktu z drugim człowiekiem i pogawędki o sprawach małych i dużych.
Operatorką, która jak mało kto jest wyczulona na prawdziwe reakcje, zachowania, emocje jest Małgorzata Szyłak, autorka zdjęć m.in do „Końca świata” (2015) Moniki Pawluczuk i „Komunii” Anny Zameckiej, nagrodzonej Europejską Nagrodą Filmową. W „Końcu świata” obrazy Szyłak składają się na przenikliwy filmowy esej o ludzkiej kondycji. Rezygnacja z prostej, nachalnej poetyki reportażu i skupienie się na ujęciach nocnego życia miasta, kadrach, które towarzyszą audycji o końcu świata, pozwala zgubić nieistotne szczegóły - twarze, nazwiska, etykiety - a na plan pierwszy wysunąć to, co w człowieku najpiękniejsze i uniwersalne. Z kolei w „Komunii” Szyłak towarzyszy z kamerą 14-letniej Oli i jej rodzinie. To film, który na pierwszy rzut oka kojarzyć się może z cyklem interwencyjnych, oskarżających świat dokumentów. Ale reżyserka i operatorka skupiają się na świecie dzieci: Oli i jej młodszym, autystycznym bracie. Oglądając kolejne sceny nie mamy poczucia, że zdjęcia uderzają w pomoc społeczną, matkę czy ojca, raczej mają pokazać świat wewnętrzny dzieci, ich emocje, uczucia, żal, potrzebę bliskości i miłości rodzinnej. To rodzaj filmu, który - tak jak wszystkie przywołane w tekście dzieła - opowiada bardziej o ludziach niż problemach.
Daniel Stopa