TRZYDZIEŚCI LAT PASJI – RECENZJA FILMU „JORCAIT” ZUZANNY SOLAKIEWICZ

Zapraszamy do przeczytania recenzji filmu „Jorcait” Zuzanny Solakiewicz. Autorem tekstu jest nasza warszawska korespondentka, studentka kulturoznawstwa UW, Anna Boraczewska.

Zuzanna Solakiewicz w swoim debiutanckim  średniometrażowym dokumencie pt. „Jorcait” opowiada historię Meira Moszkowicza, przybyłego z Izraela chasyda. Wydawać by się mogło, że to on będzie tutaj centralną postacią, gdyż to właśnie jego głęboki głos towarzyszy nam od samego początku filmu i jego postać dominuje na ekranie – w licznych zbliżeniach tęchnącej spokojem twarzy, jak na tle malowniczych krajobrazów. Jednak czy na pewno Meir Moszkowicz jest tutaj głównym bohaterem? Nie wydaje mi się. Tym, na czym skupia uwagę Solakiewicz nie jest podróż Moszkowicza do Gorlic, ani też jego starania o wybudowanie drogi do cmentarza żydowskiego. Reżyserka (a zarazem scenarzystka) skupia się na jego pasji i wierze, a może raczej pasji wiary. W sposób subtelny, a jednocześnie sugestywny oczarowuje widza mirażem barw i dźwięków, które stanowią kuszące zaproszenie do zapoznania się z duchowością człowieka u kresu życia. „Jorcait” opowiada też w pewnej mierze o mądrości starości i o odwadze w obliczu zbliżającej się śmierci. Można by rzec, że jest filmem drogi – tej najważniejszej, drogi życia.

Historia jest opowiedziana sennym niemal tempem, odsłania się przed nami miarowo. Cechuje ją cisza i cierpliwość, prowokuje do zadawania pytań. Do kogo należy głos wypowiadający otwierającą film, enigmatycznie brzmiącą kwestię „Kim jest dla chasyda rebe? Jest dla niego całym światem.”? Kto to rebe? Co to znaczy cadyk? Te oraz wiele innych kwestii pojawiających się w toku projekcji mogą wywołać w widzu poczucie konsternacji. Z początku twierdziłam, że wszystkie obco brzmiące terminy działają trochę jak straszak, stanowią barierę nie do przeskoczenia. Ludzie nieobeznani z kulturą judaizmu i jego odłamów mogą poczuć się wykluczeni z grona odbiorców tego dokumentu. Przyznaję, był to osąd przedwczesny, a co za tym idzie błędny. To trochę tak, jakby „Jorcait” oglądało się sercem, a nie umysłem – nie chodzi wcale o znajomość dokładnych znaczeń poszczególnych słów, czy historii chasydów gorlickich. Fabuła opiera się na podróży Meira Moszkowicza do małego miasteczka w południowej Polsce, gdzie pielgrzymuje on od przeszło trzydziestu lat, by składać hołd na grobie cedyka – cudotwórcy i pasterza duchowego chasydów i dbać o popadający w ruinę żydowski cmentarz. Moszkowicz postrzega to jako swoją misję, zadanie przydzielone mu od Boga. Reżyserka, owszem, ukazuje jego batalię z władzami Gorlic o lepszy dostęp do niszczejącego cmentarza, ale jednocześnie pokazuje nam o wiele więcej. Za pośrednictwem jej filmu dane jest nam poznać Moszkowicza – mędrca głębokiej wiary i siły godnej podziwu i naśladowania. Podglądając go w sytuacji sporządzania posiłku, czy rozmowy telefonicznej z przyjacielem zyskujemy pełniejszy obraz Meira jako człowieka zmęczonego, starego – tak, ale też zdeterminowanego, by rozpoczęty projekt doprowadzić do końca. W konkluzji filmu mówi, z pełną świadomością zbliżającej się śmierci, że wyznaczył swoje dzieci jako następców pełnionej przezeń funkcji opiekuna gorlickiego dziedzictwa chasydów. Historia jednego człowieka o jasno określonym celu, napędzającym całą jego egzystencję, staje się tu metaforą życia człowieka jako takiego. Pełne poświęcenie wyższej sprawie, pasja przekraczająca śmierć i celebracja codzienności są prawdziwym tematem „Jorcait”, czymś, co zostanie z nami długo po napisach końcowych.

Dokument Solakiewicz daje do myślenia, ale też inspiruje. W dobie, gdy cały świat pędzi bez chwili wytchnienia, warto posłuchać przypowieści padających z ust mędrca, warto zatrzymać się na chwilę, by móc podziwiać majestat przyrody. Odpowiedzialny za zdjęcia Gregory ZvikaPortnoy uchwycił spokój i piękno natury, co świetnie współgra z ogólną atmosferą uduchowienia w „Jorcait”. Nastrojowa, momentami hipnotyczna i niepokojąca muzyka Eugeniusza Rudnika wzmacnia emocje, które rodzi obraz filmowy.

Reżyserka chciała zrobić dzieło intymne i można śmiało stwierdzić, że osiągnęła swój cel. Pracując jako tłumaczka Meira Moszkowicza przez siedem lat i będąc entuzjastką kultury żydowskiej, wykazała się nie tylko głęboką znajomością swojego bohatera, ale też niesłychaną wrażliwością przy przekładaniu zdobytych doświadczeń na język kina. Dlatego, w ostatecznym rozrachunku, „Jorcait” okazuje się portretem nie jednej pasji, ale dwóch.

Anna Boraczewska