RECENZJA FILMU "TABLECIARZE" BARTOSZA STASZEWSKIEGO
Od dłuższego czasu wszelkiego rodzaju badania wskazują na to, że Polska znajduje się w czołówce europejskich krajów, w których spożycie leków znacznie przekracza ogólnie przyjęte normy. Problem lekomanii nie jest jednak typowo polską bolączką, dotyka on bowiem większości tzw. państw wysoko rozwiniętych, i z każdym kolejnym rokiem zdaje się narastać. „Tableciarze”, debiutancki obraz Bartosza Staszewskiego, to przejmujący i bardzo osobisty głos zabrany właśnie w tej sprawie.
Początkowo tematem filmu miały być trudne relacje pomiędzy reżyserem a jego ojcem, Tadeuszem. Autor „Tableciarzy” przyszedł na świat w Szwecji (dokąd w latach 80. wyemigrował Tadeusz), a następnie – po rozwodzie rodziców – wyjechał wraz z matką do Polski. Mimo przeprowadzki Bartosz nie zerwał kontaktów z ojcem, w miarę możliwości odwiedzał go w Malmö – gdzie ten mieszka od wielu lat – usiłując odbudować i podtrzymać mocno nadszarpnięte więzi rodzinne. W trakcie tych wizyt narodziła się idea realizacji filmu. Nabrała ona ostatecznego kształtu w momencie, gdy Bartosz zdał sobie sprawę z tego, iż główną przyczyną problemów we wzajemnych relacjach z rodzicielem nie jest niełatwy charakter Tadeusza, a postępująca lekomania, z którą od wielu lat toczy on nierówną walkę. Ponadto, przebywając w Malmö, Staszewski poznał wieloletnią przyjaciółkę ojca, polską imigrantkę Krystynę, również zmagającą się z problemem uzależnienia od niezwykle silnych opioidowych leków przeciwbólowych. To spotkanie definitywnie wpłynęło na decyzję o zmianie początkowej koncepcji filmu, a sama Krystyna stała się, obok Tadeusza, główną bohaterką obrazu.
„Tableciarze” to niezwykle intymny portret dwojga ludzi zniewolonych przez narkotyk, lecz ich dramatem jest nie tylko codzienna batalia z wyniszczającym ciało i ducha przyzwyczajeniem, ale i toksyczna przyjaźń będąca katalizatorem dla postępującego z dnia na dzień uzależnienia. Tadeusz i Krystyna wzajemnie wpychają się w szpony nałogu, a ich znajomość w dużej mierze oparta jest na wspólnych korzyściach wynikających z kolektywnego sposobu zdobywania tak niezbędnych im do życia opioidów. Relacja ta jest właściwie równie uzależniająca, jak i leki, bez których nie mogą oni normalnie funkcjonować.
Staszewski, prowadząc wręcz beznamiętną obserwację swoich bohaterów, kilkukrotnie balansuje w „Tableciarzach” na granicy dobrego smaku i jest o włos od pogwałcenia zasad etyki dokumentalisty. Zwłaszcza w sekwencjach ukazujących narkotyczny głód protagonistów lub euforyczne stany wywołane zażyciem leków. Aczkolwiek – co istotne – granic tych jednak w żadnym wypadku nie przekracza, tworząc dzieło poruszające, jednocześnie osobiste i uniwersalne, ale także uczciwe w stosunku zarówno do ojca, jak i jego wieloletniej przyjaciółki. Kto wie, może to właśnie „Tableciarze” będą dla nich wystarczająco silnym impulsem do tego, aby podjąć ostateczną i zwycięską walkę z nałogiem?
Mateusz Kicka